Wpisy archiwalne w kategorii

2) 50-100 km

Dystans całkowity:7499.70 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:293:38
Średnia prędkość:19.78 km/h
Suma podjazdów:4975 m
Liczba aktywności:99
Średnio na aktywność:75.75 km i 3h 58m
Więcej statystyk
Dystans100.00 km Czas05:00 Vśrednia20.00 km/h
Dzień 9 / Valence (H) - Budapest - Szodliget (H)
Pole namiotowe to przede wszystkim kolejna okazja na spokojne pranie;)


Przy drodze do Budapesztu trafiliśmy na ciekawy targ, gdzie kupcy wymieniali się kurami, kaczkami itp:)


Gdzieś tam jest stolica..


Jechaliśmy cały czas dość nieciekawą drogą krajową nr 7.
Jeden pan (typowy arab) próbował nam to wyperswadować, polecał nam chyba równoległą drogę leśną ale woleliśmy nie tracić czasu;)

Nauczeni doświadczeniem Wiednia i Bratysławy, do Budapesztu dojeżdżamy bardzo szybko.



Przejeżdżamy tylko wzdłuż Dunaju i jeszcze wyjeżdżamy o normalnej porze. Sam wyjazd z centrum zajął nam grubo ponad godzinę, niestety kiepskimi drogami rowerowymi.

Ścieżka w kierunku Vac..

Za miastem, cały czas jechaliśmy wzdłuż Dunaju. Chcieliśmy zatrzymać się niedaleko Vac, gdzie na naszej mapie był jakiś namiocik ;) Niestety po raz kolejny zjechaliśmy na lokalne ścieżki rowerowe i się zgubiliśmy;)
Wylądowaliśmy w mieście przed Vac, Szodliget. Miasteczko przypominało Austrię. Świetne uliczki, mnóstwo szeregowych domków. Nic nie zgadzało się z mapą, była już bodajże 23 wieczorem a my na środku skrzyżowania w czarnej dupie;) Zamiast szukać noclegu, to na spokojnie strzeliliśmy po piwku. Każdy z nas czuł luz, że wszystkie większe miasta a co za tym idzie zamieszanie..już za nami;) Artur zagadał z jakąś panią czy nie możemy u niej rozbić namiotów, ale ta poleciła nam stare już opuszczone pole namiotowe na początku miasteczka. Pojechaliśmy zatem;) Okazało się, że przy jakimś skromnym stadionie faktycznie jest dużo wolnego miejsca..pełno miejscówek na ogniska itd. Długo się nie zastanawialiśmy rozbiliśmy namiot w sumie jakieś 100m od drogi:)
Dystans73.00 km Czas05:00 Vśrednia14.60 km/h
Dzień 8 / BalatonMadi (H) - Valence (H)
Rano korzystamy z kolejnej ciepłej kąpieli i żegnamy się z Balatonem. Dzień wstawał niestety bardzo powoli, więc wszystko wyglądało jak jedno wielkie rozlane mleko...


Tylko nasze flagi nadawały kolorytu;)


Kierowaliśmy się na Szekesfehervar, droga jak i całe Węgry..nudna;)



Na jednej ze stacji posmakowaliśmy jakiegoś dziwactwa, niby to hot-dog a w słodkiej bułce;)


Szekescoś tam coś tam udało się skutecznie ominąć, jednak znowu mieliśmy kiepski czas i musieliśmy rozglądać się za noclegiem. Kolejny raz szukaliśmy na mapie jakiejś wody;) Dość blisko znajdowało się jezioro Valence. Pod sklepem zaciekawiliśmy jakiegoś miejscowego, który wskazał nam miejscówkę na nocleg na polu namiotowym (oczywiście mówił po angielsku:)

Udało się dojechać jeszcze przed zmrokiem..


Na miejscu jakaś kolonia węgierskich nastolatków..śpiewali, gwizdali, darli się do samego rana..my przy namiocie na ognisku też co nieco na nich śpiewaliśmy..ale koniec końców, nikt nikogo nie zrozumiał:D
Dystans80.00 km Czas05:00 Vśrednia16.00 km/h
Dzień 7 / Ravazd (H) - BalatonMadi (H)
Węgry są płaskie? Nigdy już tak nie powiem..
Ten dzień dał nam mocno w kość;) Początek drogi do Veszprem okazał się niespodziewaną męką;) Tym bardziej dziwne, bo pierwszy raz od kilku dni słońce ukrywało się za chmurami.
Warto podkreślić, że cały dzień jechaliśmy na zakazie;)
Na którymś ze szczytów podjazdu nieopodal zamku zatrzymaliśmy się w barze na kilka kolejek i wreszcie podładowałem aparat. Właściciel knajpy tak się nudził, że polał nam na spróbowanie zajebistej śliwowicy;) Od razu cieplej..



Przed Veszprem mało brakowało, a trafiłby nas czerwony golf;)

Gościu chciał wyprzedzić na trzeciego, jednak wystraszył się nadjeżdżającej ciężarówki, nagle zjechał w prawo ale się nie zmieścił i wpakował się w tyłek jakiegoś Vana. Wszystko to działo się na oczach chłopaków a jakieś 10metrów za moimi plecami;)
Jako, że akurat na miejscu wypadku znalazł się jakiś policjant szybko pomknęliśmy dalej:)

Zaczęło się wypłaszczać..


W Veszprem nasza mapa nie zgadzała się z rzeczywistością, więc podpytaliśmy o drogę w rowerowym. Właściciel nie wiedział jak wytłumaczyć..więc posłał w bój jakąś panią, która miała nas wywieźć w dobrą stronę;))

Przewodnik;)


Nad Balaton docieramy wieczorem..niestety wraz z nami pojawił się dość porywisty wiatr..




Woda w Balatonie zgodna z oczekiwaniami..naprawdę fatalna. Mętna jak Sosina w najgorszych czasach. Do tego same prywatne pozamykane na kłódki plaże a na dziko nawet kaczka by się zniechęciła. Na nocleg wybieramy więc pole namiotowe, gdzie za kilka euro możemy wziąć pierwszy gorący prysznic;)
Dystans95.00 km Czas05:00 Vśrednia19.00 km/h
Dzień 6 / Cunovo (SK) - Gyor - Ravazd (H)
Dzień bez historii;) Zdjęć nie będzie, bo aparat unieruchomiony a byłem jedynym fotografem;)

Z rana las nie wyglądał tak strasznie..Kałuża także okazała się jednak większa więc zaczeliśmy dzień od kąpieli i 1,5l słowackiego Kelta na głowę;)
Z większych miast po drodze, zapamiętam tylko Gyor.
Mnóstwo pięknych studentek, polecam to miasto!;)
Na nocleg wybieramy lasek za miejscowością Ravazd, jakieś 75 km od Balatonu..
Dystans70.00 km Czas05:00 Vśrednia14.00 km/h
Dzień 5 / Fishamend (A) - BRATYSŁAWA - Cunovo (SK)
Budzimy się chyba ok 12, kompletnie przestrojeni;) Nocne wojaże po Wiedniu dały w kość..samo południe, więc od razu sauna w namiocie. Już na samym starcie byliśmy wykończeni;)

Gdyby tego było mało, okazało się że rozłożyliśmy się na polu z samymi kłującymi krzewami. Artur zauważył jednego kłujka w oponie, z głupa wyciągnął i usłyszeliśmy tylko "psssssssssssss" :) O kur.. pół godziny nie nasze;) Śniadanie i jakoś się pozbieraliśmy. Idziemy z lasku jakieś 50metrów i kolejne "pssssssssssss". Tym razem Łukasz był szczęściarzem:) Tym oto sposobem, w 5 dniu każdy z nas zaliczył po 1 snejku:) Kolejne pół godziny w totalnym słońcu stracone na serwis;)
Ruszamy chyba dopiero po 16..Dobra, dzień i tak w połowie stracony..trzeba znowu wejść w normalny rytm, zaliczyć Bratysławę i walnąć się spać tuż za nią.

W kierunku Hainburga..


Stały widok za granicą..


Szybko docieramy do stolicy Słowacji..w tle Bratysława;)



Niestety wjechaliśmy od kiepskiej strony, bo zostały nam tylko ekspresówki..dobra, ciśniemy;)

Zatrzymujemy się na moście nad Dunajem, gdzie chciałem pstryknąć fotkę:


Nagle, ktoś się zatrzymuje..jakiś ciemny passat i wychodzi pasazer z tekstem "Co tu robicie?" Konsternacja w naszych szeregach.. Panocek pokazuje legitymacje a kierowca wyciąga koguta na dach.. O kur..tylko tego brakowało:) Gościu podchodzi do każdego z nas i pyta "dwescet euro mas?", "dwescet euro mas?","dwescet euro mas?" Każdy z nas kiwa głową, wzrusza ramionami i twierdzi, że nic nie ma;) a ten dalej swoje.. "dwescet euro..ID karte..egzekucjon" i leci w kółko po 10 razy. Tłumaczymy, że nie wiedzieliśmy że to ekspresówka..że w Polsce można itd. Gościu traci cierpliwość i chwyta z tyłu za kajdanki:) Dobra, to czas żeby sięgnąc do sakwy po dokumenty:) Daliśmy mu dowody i wsiadł do auta pospisywać.. Myślę sobie..dobra pisz tam..i tak słowacka policja nic od polskiej nie ściągnie. I do takiego samego wniosku doszedł kierowca passata, który przekonał drugiego że szkoda zachodu;) Zawołał nas, oddał dowody i pokazał że mamy jechać pierwszą w prawo za mostem a oni będą nas eskortować i spotkamy się na dole;) Jest dobrze..jedziemy jedziemy, skręciliśmy a oni prosto;) Uffffff kasa zaoszczędzona;) Będzie za co pić wieczorem;p

Bratysława to o wiele mniejsze miasto..


Jednak tradycyjnie znowu dobiliśmy do zmroku:)


Więcej zdjęć nie ma, bo z tych emocji na moście bateria aparatu odmówiła posłuszeństwa.

Pora szukać noclegu..po takim upale przydałaby się kąpiel. Na mapie kolejny raz zauważyliśmy jakąś kałużę;p Cel Cunovo czyli praktycznie ostatnia wioska przed węgierską granicą;) Kompletne ciemności, kolejny raz jesteśmy źli że musimy szukać wody w środku nocy;)

Docieramy do lasu, gdzie w środku miał być jakiś zbiornik. Nie ma kompletnie niczego. Tylko jakaś parka w samochodzie umila sobie czas. Obeszliśmy dookoła,kompletna dzicz..las tak gęsty i kłujący że nie ma szans wejść. Nagle słyszymy kaczki...yeah są kaczki, musi być woda!:) ale jak tam wleźć..znowu idziemy dookoła, raz po raz wchodząc w głąb z czołówkami..nic nie ma.. Łukasz rzuca: "rzuć kamieniem, będzie plusk!" tak jest! Jest plusk!:) idziemy na przestrzał, ale do wody nie ma szans dojść.. Po jakimś czasie jednak odpuszczamy świecenie po lesie, żeby nie zaprosić kogoś niepowołanego i idziemy odsypiać ten Wiedeń..:)
Dystans90.00 km Czas05:00 Vśrednia18.00 km/h
Dzień 3 / Opatovice (CZ) - BRNO (CZ) - Pasohlavky (CZ)
Dzisiaj mieliśmy za cel zaliczyć Brno, dojechać kilkanaście km przed austriacką granicę i zacumować przy jeziorach Nove Mlyny.

Rano, nie wyglądało to już tak strasznie;)


Czekały na nas całkiem okazałe podjazdy..droga jednak super do jazdy.





Łukasz i Artur cisną;)


Pierwszy ważniejszy cel


Miasto znajduje się na moim podium, jeśli chodzi o cały wyjazd. Naprawdę dało się wyczuć fajny klimat..


Przy samej mecie zatrzymaliśmy się w miejscowości Ivan. Klimat jak w jakimś westernie, stare karuzele, ludzie sprzątający po jakimś festynie, ktoś tam popija wino..żałuję, że nie zrobiłem zdjęcia. Niestety jedyny sklep już zamknięty. Dupa, bo na przestrzeni pewnie 15km nie ma szans na nic. Jednak nagle jakaś pani otwiera i pyta 'co chcecie';) Zrobiliśmny zapasy na cały wieczór..kilka kg kiełbasy i prawie 1,5rumu;)

Miejscowość Ivan zapamiętam jeszcze z jednego..złapałem w niej pierwszego snejka;) Tyle dobrze, że zorientowałem się akurat gdy przecinaliśmy ekspresówkę i była stacja benzynowa. Była okazja, aby wymyć ręce po robocie czy wypić zimne piwko;)


Za lasem był już nasz cel...woda woda woda;)


Szybko znaleźliśmy super miejscówkę na rozbicie..


Wokoło było trochę rybaków, jakieś rodziny na campingu więc dzisiaj całkiem inny nocleg;)


Jezioro tak nam spasowało, że jedna butelka rumu została wypita w wodzie;)
Dystans97.00 km Czas05:00 Vśrednia19.40 km/h
Dzień 2 / Police (CZ) - Opatovice (CZ)
Rano przywitała nas dość kapryśna pogoda, więc my też leniwie zbieraliśmy się prawie 4h;)

Na starcie jeszcze trochę kropiło..


Jednak widoki rekompensowały wszystko..


Z minuty na minutę, niebo wyglądało coraz lepiej..



Na obiad żurek z kiełbasą;)


Krajobraz w tym dniu praktycznie niezmienny..


Naszym celem było przejechanie większego miasta Vyskov, jednak na mapie oprócz rzek nie znaleźliśmy żadnych zbiorników, gdzie możnaby się wykąpać. Postanowiliśmy więc odbić kilka km na północ w góry, gdzie miał być jakiś zalew Opatovice. Podjazd coś ala Beskidek, trzeba było prowadzić rowery. Wszędzie jakieś zakazy, jednak nic sobie z tego nie robiliśmy. Po drodze spotykaliśmy schodzących ze szlaków turystów, jednak na nasze hasła "swimming","water" tylko kiwali głowami. Coś tu ewidentnie nie grało;) Doszliśmy do samej góry a tam zamknięty szlaban. Poszedłem jako sonda na zakazie i znalazłem się na wielkie zaporze ze sporym spadem do wody. O kąpieli nie ma mowy. W oddali wylukałem jednak fajnie wyglądającą polankę i normalne zejście do wody. No dobra, ale jak tam dojść. Poszliśmy dalej jakimś szlakiem, najgorsze było to że zaczynała się kompletna szarówka a my byliśmy w totalnej dupie. Każdy poszedł w innym kierunku, szukając zejścia do wody.

Jak tam kurna dojść..Na około same kłujące chaszcze i spora różnica poziomów..


Byliśmy jednak tak zmęczeni i spragnieni kąpieli, że po trupach jakoś udało się dokulać do samego brzegu;)


Przy samym brzegu, Artur zauważył raki. Super, znaczy woda jak szkło!
Całe szczęście, że nie wskoczyliśmy na hurra.. Okazało się, że dno jak i cały brzeg to jedno wielkie wciągające bagno. Artur ledwo co stanął i pożegnał się ze swoimi laczkami:)) Szczęście w nieszczęściu, że na około porozrzucanych było mnóstwo wielkich kamieni. Zaczeliśmy je znosić, kłaść jeden na drugim i takim oto sposobem zbudowaliśmy sobie drogę do wody:) Kąpiel po takim dniu, bezcenna..

Namiot rozbiliśmy w lesie, kilkadziesiąt metrów od brzegu:)
Te bagno, raki, szeleszczące drzewa i ogólny zakaz stworzyły tak specyficzną atmosferę..że musieliśmy się nieźle zmiękczyć, aby w ogóle myśleć o śnie:)
Dystans93.00 km Czas05:00 Vśrednia18.60 km/h
Dzień 1 / Cesky Tesin (CZ) - Police (CZ)
No to zaczynamy:)
Obiecywałem sobie, że na wyprawie codziennie wieczorem poświęcę jakiś kwadrans na notatki..jednak nic z tego:) Relacja więc mocno okrojona, bo kiepsko z pamięcią;)

Zbieramy się z Łukaszem i Arturem w sobotę na Leopoldzie przed 6 nad ranem. Tam czeka już bus, który zabiera nas do Cieszyna. Przez całą drogę autem, ciemnica i deszcz..wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że to będą praktycznie ostatnie krople na wyprawie;)

W Cieszynie jesteśmy ok 8, szybkie przepakowanie i ruszamy:)

Warto zwrócić uwagę na husarię Artura (w środku). Walnął całą trasę na ciężkim fullu:)

Pech chciał, że nasza czeska mapa na dobre zaczynała się dopiero ok 25km trasy a więc od Frydka-Mistka i już na starcie zrobiliśmy niepotrzebnie zapoznawczo kółko 12 km w okolicach Cieszyna:)

Jakoś jednak się udało i wyjechaliśmy w stronę czeskich Moraw;)



Pierwsze większe miasto Frydek-Mistek nas rozczarowało. Kompletnie zero otwartych sklepów, jak i ludzi..Całą trasę chcieliśmy oprzeć na bezgotówkowych zakupach i już tutaj się męczyliśmy szukając marketu..o upragnionym kebabie można było tylko pomarzyć;)

Pojechaliśmy za miasto i obiad zjedliśmy na palniku nad zbiornikiem Olešná.


Robiło się coraz cieplej, górki powoli dawały znać o sobie a gdzie tam do prawdziwych wzniesień:) Widoki jednak były kapitalne..



Chcieliśmy przycumować najlepiej nad jakąś wodą i prawie nam się udało.
Ok 85km wyjechaliśmy przy super czystym zbiorniku

Niestety w okolicy zero sklepów a my praktycznie spłukani bez żadnych napojów.
No cóż, szybka mini kąpiel i jedziemy dalej.
Zatrzymaliśmy się w miejscowości Branky, kupiliśmy co potrzebne i jazda z szukaniem noclegu. Kilka km za następną wioską same polanki, musieliśmy wytargać trochę rowery pod górę żeby schować się za drzewami..jednak miejscówka idealna, z każdej strony las:)


Ze względu na zawartość zakupów, nie myśleliśmy o noclegu u gospodarza;)
Ognisko, kiełbaski i dość gruba impreza chyba do 1 czy 2 w nocy;)
Wtedy już było jasne, że to nie będzie czysto rowerowy wyjazd;)
Dystans72.00 km Czas04:00 Vśrednia18.00 km/h
Po wioskach..
Kategoria 2) 50-100 km
Niby tylko 72 km ale wymęczony jakbym obrócił trasę Jaworzno-Wisła-Jaworzno:) Po śniadaniu wyjechałem na południe, mając zamiar zwiedzić wszystkie główne atrakcje okolicy. O pogodzie nie ma co pisać, bo się ze mnie leje jak o niej pomyślę. Pojechałem w kierunku Istebnej. Podjazdy dały mi trochę w kość, godna przełęcz Szarcula:) Niestety siedzenie w pracy po 10h i dłużej mi nie służy, trzeba od nowa popracować nad kondycją. W Istebnej liczyłem na kebaba, ale się przeliczyłem;) Powrót już trasą do Wisły, obiad, kąpiel i kolejny podjazd tym razem na okoliczną polankę, żeby przy piwku pobawić się makro.
Dzień skończyłem w saunie..tak, także za free;)



skoczyć, nie skoczyć...




Pod hotelem..








I polanka..






Dystans92.00 km Czas05:00 Vśrednia18.40 km/h
Nieśmiały powrót..
Kategoria 2) 50-100 km
Rundka z koleżanką przez Orkę, Stadninę, Żabnik, Bukowno, Olkusz i Jaworzno.
Tak tak..to jedyne na co mnie było stać przez ostatnie prawie 30dni!
Jeszcze miesiąc temu snułem plany, że pobiję swój rekord w tym roku..że objadę Południe Europy ze Słowenią na deser.. Narazie jednak musiałem obejść się smakiem. Tak długiej przerwy nie miałem nigdy, katastrofa..Praca, praca, praca i różne perypetie przebiły wszystko, na rower choć stacjonuje w kuchnii nie mogłem się nawet popatrzyć. Teraz już powinno być trochę lepiej..