Wpisy archiwalne w kategorii

Wyprawa 2012 - Wyszehradzkie

Dystans całkowity:1297.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:74:00
Średnia prędkość:17.53 km/h
Liczba aktywności:14
Średnio na aktywność:92.64 km i 5h 17m
Więcej statystyk
Dystans111.00 km Czas05:00 Vśrednia22.20 km/h
Dzień 14 / Rabka Zdrój - Jaworzno
Przy bacówce..


W tym ostatnim dniu zanotowaliśmy niestandardowe śniadanie:)


Na górki mogliśmy już tylko popatrzyć..najlepsze za nami:)



Okolice Kozińca obok Wadowic..


Droga powrotna minęła nam ekspresowo. Na koniec wybraliśmy trasę przez Babice a później Libiąż.

W domu jeszcze przed zmrokiem..o tej satysfakcji nawet pisać nie muszę..
Dystans101.00 km Czas05:00 Vśrednia20.20 km/h
Dzień 13 / Likavka (SK) - Rabka Zdrój
Chcieliśmy wyskoczyć z samego rana, jednak to gospodarze nas zaskoczyli i dość wcześnie wyjechali do pracy zostawiając nam całe gospodarstwo:)



Tego dnia, niebo ani na chwilę się nie rozjaśniło..
Po drodze




Nie chce mi się szukać. Kto wie, co to za zamek?



Coraz bliżej PL..



Satysfakcja niesamowita;)


Także w PL przywitała nas kiepska pogoda..chociaż nie spadła ani kropelka;)



Mnie przywitało jeszcze coś innego, w Rabce złapałem kolejnego snejka..


Zaczynało się robić ciemniej, a że akurat 50metrów dalej była bacówka, postanowiliśmy się właśnie tutaj rozbić..
Przywita
Dystans80.00 km Czas05:00 Vśrednia16.00 km/h
Dzień 12 / Zolna (SK) - Likavka (SK)
Po raz kolejny zapowiadał się upalny dzień, więc od razu poszło kolejne pranie..



Dość szybko dojechaliśmy do Banskiej..



W tym momencie niestety zostały nam do wyboru tylko same ekspresówki. Nie ma wyjścia, jedziemy:)

Tuż za miastem pierwsza kontrola Policji.


Zatrzymuje nas jakiś łysol..każdy z nas już ma te stracone Euro przed oczami.. A tutaj gość wyskakuje z tekstem "Panocki, ja rozumiem ze upalno ale hełmy na hlovy" :)) Kolejny szok:) Wszyscy zgodnie założyliśmy kaski i w długą. To był pierwszy raz, kiedy w ogóle pomyśleliśmy żeby je w końcu założyć;)

Czekała nas niestety kiepska droga..same górskie podjazdy i mnóstwo ciężarówek. Momentami nie było pobocza, ciężarówki lewo co wjeżdżały a jeszcze my wszystkim przeszkadzaliśmy:)






Po upalnym dniu zanosiło się niestety na typową burzę..


Na szybko przejechaliśmy Ruzomberok..


i zatrzymaliśmy się tuż za nim w miejscowości Likavka. W drugim podejściu udało się nam rozbić na ogródku gospodarza. Zaledwie 5min później przyszła spodziewana ulewa;)
Dystans75.00 km Czas05:00 Vśrednia15.00 km/h
Dzień 11 / Sklabina (SK) - Zolna (SK)
Tego dnia mieliśmy pierwszy raz stawić czoła poważniejszym podjazdom..
Tutaj ostatnie płaskie chwile..



Po drodze..


Zaczyna się:)



Niestety kolejny raz przegraliśmy z zaopatrzeniem w wodę. Żadnych sklepów, same podjazdy, my coraz bardziej zmęczeni i coraz mniej wody.. Każdy z nas jechał na oparach. Na nasze szczęście na którymś ze szczytów ukazały się jakieś domy. W pierwszym z nich poprosiliśmy Panią o napełnienie butelek. Po minucie jednak przyszedł Pan koszem pełnym jabłek i gruszek;)
Miód na nasze serca..


Słowacki krajobraz


Powoli robiło się szarawo, więc rozglądaliśmy się za miejscówką na nocleg.
Kolejny raz udało się zatrzymać tuż przy czystej górskiej wodzie:)
Dystans82.00 km Czas05:00 Vśrednia16.40 km/h
Dzień 10 / Szodliget (H) - Sklabina (SK)
Widok na miejscówkę z rana, wzrok przechodniów bezcenny;) W tym dniu szykował się kolejny upał..


Kolejne typowe obrazki z Węgier..


Pani ze sklepu;)


i poszła sobie..;)


Pierwszy poważny podjazd pod Keszek okazał się naprawdę ciekawy;)


Po drodze..


Zbiornik przy jakimś hotelu, niestety zakaz kąpieli..


Powoli w oddali widać było czekające na nas słowackie Tatry;)


Przekroczyliśmy granicę tuż przed zmrokiem. Na samej granicy podjechał do nas węgierski rowerzysta,który przeprowadził nas na drugą stronę cały czas coś opowiadając.. Nie pytajcie jednak co:)) Już po słowackiej stronie zapytaliśmy w ojczystym języku o kolejną wodę na mapie..:)
Miał to być zalew Sklabina. Na miejscu spytaliśmy jeszcze chłopaka naprawiającego samochód, ten jednak od razu nas zmartwił.."Woda? Jaka woda? Aaaa nasz rybnik!:)" Więc z kąpieli nici. Super jednak było wreszcie sobie z kimś porozmawiać, Słowacy rozumieją nas idealnie:)
Dojechaliśmy już prawie w ciemnościach. Woda faktycznie nie nadawała się nawet do wymycia rąk:)

Dystans100.00 km Czas05:00 Vśrednia20.00 km/h
Dzień 9 / Valence (H) - Budapest - Szodliget (H)
Pole namiotowe to przede wszystkim kolejna okazja na spokojne pranie;)


Przy drodze do Budapesztu trafiliśmy na ciekawy targ, gdzie kupcy wymieniali się kurami, kaczkami itp:)


Gdzieś tam jest stolica..


Jechaliśmy cały czas dość nieciekawą drogą krajową nr 7.
Jeden pan (typowy arab) próbował nam to wyperswadować, polecał nam chyba równoległą drogę leśną ale woleliśmy nie tracić czasu;)

Nauczeni doświadczeniem Wiednia i Bratysławy, do Budapesztu dojeżdżamy bardzo szybko.



Przejeżdżamy tylko wzdłuż Dunaju i jeszcze wyjeżdżamy o normalnej porze. Sam wyjazd z centrum zajął nam grubo ponad godzinę, niestety kiepskimi drogami rowerowymi.

Ścieżka w kierunku Vac..

Za miastem, cały czas jechaliśmy wzdłuż Dunaju. Chcieliśmy zatrzymać się niedaleko Vac, gdzie na naszej mapie był jakiś namiocik ;) Niestety po raz kolejny zjechaliśmy na lokalne ścieżki rowerowe i się zgubiliśmy;)
Wylądowaliśmy w mieście przed Vac, Szodliget. Miasteczko przypominało Austrię. Świetne uliczki, mnóstwo szeregowych domków. Nic nie zgadzało się z mapą, była już bodajże 23 wieczorem a my na środku skrzyżowania w czarnej dupie;) Zamiast szukać noclegu, to na spokojnie strzeliliśmy po piwku. Każdy z nas czuł luz, że wszystkie większe miasta a co za tym idzie zamieszanie..już za nami;) Artur zagadał z jakąś panią czy nie możemy u niej rozbić namiotów, ale ta poleciła nam stare już opuszczone pole namiotowe na początku miasteczka. Pojechaliśmy zatem;) Okazało się, że przy jakimś skromnym stadionie faktycznie jest dużo wolnego miejsca..pełno miejscówek na ogniska itd. Długo się nie zastanawialiśmy rozbiliśmy namiot w sumie jakieś 100m od drogi:)
Dystans73.00 km Czas05:00 Vśrednia14.60 km/h
Dzień 8 / BalatonMadi (H) - Valence (H)
Rano korzystamy z kolejnej ciepłej kąpieli i żegnamy się z Balatonem. Dzień wstawał niestety bardzo powoli, więc wszystko wyglądało jak jedno wielkie rozlane mleko...


Tylko nasze flagi nadawały kolorytu;)


Kierowaliśmy się na Szekesfehervar, droga jak i całe Węgry..nudna;)



Na jednej ze stacji posmakowaliśmy jakiegoś dziwactwa, niby to hot-dog a w słodkiej bułce;)


Szekescoś tam coś tam udało się skutecznie ominąć, jednak znowu mieliśmy kiepski czas i musieliśmy rozglądać się za noclegiem. Kolejny raz szukaliśmy na mapie jakiejś wody;) Dość blisko znajdowało się jezioro Valence. Pod sklepem zaciekawiliśmy jakiegoś miejscowego, który wskazał nam miejscówkę na nocleg na polu namiotowym (oczywiście mówił po angielsku:)

Udało się dojechać jeszcze przed zmrokiem..


Na miejscu jakaś kolonia węgierskich nastolatków..śpiewali, gwizdali, darli się do samego rana..my przy namiocie na ognisku też co nieco na nich śpiewaliśmy..ale koniec końców, nikt nikogo nie zrozumiał:D
Dystans80.00 km Czas05:00 Vśrednia16.00 km/h
Dzień 7 / Ravazd (H) - BalatonMadi (H)
Węgry są płaskie? Nigdy już tak nie powiem..
Ten dzień dał nam mocno w kość;) Początek drogi do Veszprem okazał się niespodziewaną męką;) Tym bardziej dziwne, bo pierwszy raz od kilku dni słońce ukrywało się za chmurami.
Warto podkreślić, że cały dzień jechaliśmy na zakazie;)
Na którymś ze szczytów podjazdu nieopodal zamku zatrzymaliśmy się w barze na kilka kolejek i wreszcie podładowałem aparat. Właściciel knajpy tak się nudził, że polał nam na spróbowanie zajebistej śliwowicy;) Od razu cieplej..



Przed Veszprem mało brakowało, a trafiłby nas czerwony golf;)

Gościu chciał wyprzedzić na trzeciego, jednak wystraszył się nadjeżdżającej ciężarówki, nagle zjechał w prawo ale się nie zmieścił i wpakował się w tyłek jakiegoś Vana. Wszystko to działo się na oczach chłopaków a jakieś 10metrów za moimi plecami;)
Jako, że akurat na miejscu wypadku znalazł się jakiś policjant szybko pomknęliśmy dalej:)

Zaczęło się wypłaszczać..


W Veszprem nasza mapa nie zgadzała się z rzeczywistością, więc podpytaliśmy o drogę w rowerowym. Właściciel nie wiedział jak wytłumaczyć..więc posłał w bój jakąś panią, która miała nas wywieźć w dobrą stronę;))

Przewodnik;)


Nad Balaton docieramy wieczorem..niestety wraz z nami pojawił się dość porywisty wiatr..




Woda w Balatonie zgodna z oczekiwaniami..naprawdę fatalna. Mętna jak Sosina w najgorszych czasach. Do tego same prywatne pozamykane na kłódki plaże a na dziko nawet kaczka by się zniechęciła. Na nocleg wybieramy więc pole namiotowe, gdzie za kilka euro możemy wziąć pierwszy gorący prysznic;)
Dystans95.00 km Czas05:00 Vśrednia19.00 km/h
Dzień 6 / Cunovo (SK) - Gyor - Ravazd (H)
Dzień bez historii;) Zdjęć nie będzie, bo aparat unieruchomiony a byłem jedynym fotografem;)

Z rana las nie wyglądał tak strasznie..Kałuża także okazała się jednak większa więc zaczeliśmy dzień od kąpieli i 1,5l słowackiego Kelta na głowę;)
Z większych miast po drodze, zapamiętam tylko Gyor.
Mnóstwo pięknych studentek, polecam to miasto!;)
Na nocleg wybieramy lasek za miejscowością Ravazd, jakieś 75 km od Balatonu..
Dystans70.00 km Czas05:00 Vśrednia14.00 km/h
Dzień 5 / Fishamend (A) - BRATYSŁAWA - Cunovo (SK)
Budzimy się chyba ok 12, kompletnie przestrojeni;) Nocne wojaże po Wiedniu dały w kość..samo południe, więc od razu sauna w namiocie. Już na samym starcie byliśmy wykończeni;)

Gdyby tego było mało, okazało się że rozłożyliśmy się na polu z samymi kłującymi krzewami. Artur zauważył jednego kłujka w oponie, z głupa wyciągnął i usłyszeliśmy tylko "psssssssssssss" :) O kur.. pół godziny nie nasze;) Śniadanie i jakoś się pozbieraliśmy. Idziemy z lasku jakieś 50metrów i kolejne "pssssssssssss". Tym razem Łukasz był szczęściarzem:) Tym oto sposobem, w 5 dniu każdy z nas zaliczył po 1 snejku:) Kolejne pół godziny w totalnym słońcu stracone na serwis;)
Ruszamy chyba dopiero po 16..Dobra, dzień i tak w połowie stracony..trzeba znowu wejść w normalny rytm, zaliczyć Bratysławę i walnąć się spać tuż za nią.

W kierunku Hainburga..


Stały widok za granicą..


Szybko docieramy do stolicy Słowacji..w tle Bratysława;)



Niestety wjechaliśmy od kiepskiej strony, bo zostały nam tylko ekspresówki..dobra, ciśniemy;)

Zatrzymujemy się na moście nad Dunajem, gdzie chciałem pstryknąć fotkę:


Nagle, ktoś się zatrzymuje..jakiś ciemny passat i wychodzi pasazer z tekstem "Co tu robicie?" Konsternacja w naszych szeregach.. Panocek pokazuje legitymacje a kierowca wyciąga koguta na dach.. O kur..tylko tego brakowało:) Gościu podchodzi do każdego z nas i pyta "dwescet euro mas?", "dwescet euro mas?","dwescet euro mas?" Każdy z nas kiwa głową, wzrusza ramionami i twierdzi, że nic nie ma;) a ten dalej swoje.. "dwescet euro..ID karte..egzekucjon" i leci w kółko po 10 razy. Tłumaczymy, że nie wiedzieliśmy że to ekspresówka..że w Polsce można itd. Gościu traci cierpliwość i chwyta z tyłu za kajdanki:) Dobra, to czas żeby sięgnąc do sakwy po dokumenty:) Daliśmy mu dowody i wsiadł do auta pospisywać.. Myślę sobie..dobra pisz tam..i tak słowacka policja nic od polskiej nie ściągnie. I do takiego samego wniosku doszedł kierowca passata, który przekonał drugiego że szkoda zachodu;) Zawołał nas, oddał dowody i pokazał że mamy jechać pierwszą w prawo za mostem a oni będą nas eskortować i spotkamy się na dole;) Jest dobrze..jedziemy jedziemy, skręciliśmy a oni prosto;) Uffffff kasa zaoszczędzona;) Będzie za co pić wieczorem;p

Bratysława to o wiele mniejsze miasto..


Jednak tradycyjnie znowu dobiliśmy do zmroku:)


Więcej zdjęć nie ma, bo z tych emocji na moście bateria aparatu odmówiła posłuszeństwa.

Pora szukać noclegu..po takim upale przydałaby się kąpiel. Na mapie kolejny raz zauważyliśmy jakąś kałużę;p Cel Cunovo czyli praktycznie ostatnia wioska przed węgierską granicą;) Kompletne ciemności, kolejny raz jesteśmy źli że musimy szukać wody w środku nocy;)

Docieramy do lasu, gdzie w środku miał być jakiś zbiornik. Nie ma kompletnie niczego. Tylko jakaś parka w samochodzie umila sobie czas. Obeszliśmy dookoła,kompletna dzicz..las tak gęsty i kłujący że nie ma szans wejść. Nagle słyszymy kaczki...yeah są kaczki, musi być woda!:) ale jak tam wleźć..znowu idziemy dookoła, raz po raz wchodząc w głąb z czołówkami..nic nie ma.. Łukasz rzuca: "rzuć kamieniem, będzie plusk!" tak jest! Jest plusk!:) idziemy na przestrzał, ale do wody nie ma szans dojść.. Po jakimś czasie jednak odpuszczamy świecenie po lesie, żeby nie zaprosić kogoś niepowołanego i idziemy odsypiać ten Wiedeń..:)