Wpisy archiwalne w kategorii
5) >200 km
Dystans całkowity: | 2804.30 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 124:44 |
Średnia prędkość: | 22.48 km/h |
Suma podjazdów: | 1500 m |
Liczba aktywności: | 7 |
Średnio na aktywność: | 400.61 km i 17h 49m |
Więcej statystyk |
Dystans514.90 km Czas20:22 Vśrednia25.28 km/h
SprzętRose
Pierścień Tysiąca Jezior 2016 i koszmar kolana..
Pierścień Tysiąca Jezior 615km za mną. Rok temu z tarcza, w tym niestety na
tarczy.
A jechało się naprawdę wybornie..szedłem na idealną połowę stawki i poprawę czasu o jakieś 4h w porównaniu do zeszłego roku. Do ok 400km jazda cały czas z Olkiem i poznanym Mariuszem z ogromną mocą w nogach. Trasa w sobotę tradycyjnie w piekielnym słońcu. Deszcz spotyka nas 30min przed wielkim punktem w Augustowie po północy. Po drodze tylko zwykłe mniejsze kryzysy, m.in. znowu w Gołdapi na 213km. Znowu musiałem się ratować kiełbachą z Lewiatana. Później solidna jazda nocą która na wschodzie trwa 4godziny, rano na 400km postanawiam się odłączyć bo musiałem dokręcać do tempa chłopaków blisko 30km/h. Na 400km mieliśmy średnią z jazdy prawie 28km/h więc dla mnie mega solidnie. Odłączam się, po czym po 15min jazdy solo strzela mi lewe kolano. Strzela nieprawdopodobnie, coś jak cios wielką igłą w sam środek kolana. Staje, jęcze lub płaczę bo już wiedziałem, że nie dojadę do mety. Smaruje ketoprofenem i robię pauzę, za 10km punkt kontrolny więc jadę nie pamiętam już jak na pół gwizdka. Do tego oczywiście non stop full deszcz. Na punkcie noga do dupy, łykam 1 tabletkę ketonalu. Chłopaki są na punkcie, Mariusz odłącza się od Olka i mówi, że jedzie ze mną do końca moim tempem. Przyłącza się do nas także nowo poznany Boguś. Ruszamy z punktu w trójkę w totalnej ulewie, która nie opuści nas do końca dnia. O dziwo, nogi w tym roku miałem jak nowe..albo deszcz im pomógł, bo czułem się świeży. Niestety sobotni skwar i wielogodzinna jazda w deszczu nie były łaskawe dla kolana. Po kilku godzinach jazdy z chłopakami nie daję rady z bólu, jadę za nimi z płaczącym sercem i walką z samym sobą i swoją głupotą że w ogóle dalej jadę. Zatrzymujemy się na moje krzyki, łykam kolejne 2 tabletki niby najsilniejszego ketonalu. Dupa, na nic się to zdało. Jadę z pianą na ustach, bólem jednym z najsilniejszych jakie w życiu poczułem kolejne kilkadziesiąt km, jest mi głupio bo nie mam szans dać zmiany chłopakom a nawet ich poważnie zwalnaim. Z drugiej strony robię takie miny z bólu, że lepiej abym bym z tyłu. Dojeżdżamy nie wiem nawet jak do PK w Mrągowie na 517km, ból po tabletkach jest jeszcze większy, tylko doprawiam kolano. Obliczamy, że przed nami jeszcze 5h jazdy w deszczu, mówię chłopakom żeby jechali beze mnie a sam podejmuję decyzję rezygnacji i dzwonię do Roberta. Chowam się gdzieś na schodach i zatapiam w żalu, przecież 86% najgorszej trasy za mną..zero poważnych kryzysów, solidny czas na połowę stawki a ja kończę? To jednak była rozsądna decyzja, debilizmem było że jechałem ponad 100km z rozwalonym kolanem. Sam maraton w tym roku w opinii wielu był jeszcze trudniejszy niż rok temu. Nie ukończyło blisko 20 zawodników na 130 startujących. Podobną gorycz musiał przełknąć m.in. Wilk czy faworyt wielu Hipek. Nawet nie wiem co zawiodło, ustawienie było ok..może odkryte kolano, może zbyt mocna jak na mnie jazda w grupie. Wiem tylko, że trzeba wrócić silniejszym.
W koszulkach od sponsora..
GPS start..
Topienie smutków w jeziorze po wyścigu wraz z niesamowicie mocnym w tym sezonie Wąskim.
A jechało się naprawdę wybornie..szedłem na idealną połowę stawki i poprawę czasu o jakieś 4h w porównaniu do zeszłego roku. Do ok 400km jazda cały czas z Olkiem i poznanym Mariuszem z ogromną mocą w nogach. Trasa w sobotę tradycyjnie w piekielnym słońcu. Deszcz spotyka nas 30min przed wielkim punktem w Augustowie po północy. Po drodze tylko zwykłe mniejsze kryzysy, m.in. znowu w Gołdapi na 213km. Znowu musiałem się ratować kiełbachą z Lewiatana. Później solidna jazda nocą która na wschodzie trwa 4godziny, rano na 400km postanawiam się odłączyć bo musiałem dokręcać do tempa chłopaków blisko 30km/h. Na 400km mieliśmy średnią z jazdy prawie 28km/h więc dla mnie mega solidnie. Odłączam się, po czym po 15min jazdy solo strzela mi lewe kolano. Strzela nieprawdopodobnie, coś jak cios wielką igłą w sam środek kolana. Staje, jęcze lub płaczę bo już wiedziałem, że nie dojadę do mety. Smaruje ketoprofenem i robię pauzę, za 10km punkt kontrolny więc jadę nie pamiętam już jak na pół gwizdka. Do tego oczywiście non stop full deszcz. Na punkcie noga do dupy, łykam 1 tabletkę ketonalu. Chłopaki są na punkcie, Mariusz odłącza się od Olka i mówi, że jedzie ze mną do końca moim tempem. Przyłącza się do nas także nowo poznany Boguś. Ruszamy z punktu w trójkę w totalnej ulewie, która nie opuści nas do końca dnia. O dziwo, nogi w tym roku miałem jak nowe..albo deszcz im pomógł, bo czułem się świeży. Niestety sobotni skwar i wielogodzinna jazda w deszczu nie były łaskawe dla kolana. Po kilku godzinach jazdy z chłopakami nie daję rady z bólu, jadę za nimi z płaczącym sercem i walką z samym sobą i swoją głupotą że w ogóle dalej jadę. Zatrzymujemy się na moje krzyki, łykam kolejne 2 tabletki niby najsilniejszego ketonalu. Dupa, na nic się to zdało. Jadę z pianą na ustach, bólem jednym z najsilniejszych jakie w życiu poczułem kolejne kilkadziesiąt km, jest mi głupio bo nie mam szans dać zmiany chłopakom a nawet ich poważnie zwalnaim. Z drugiej strony robię takie miny z bólu, że lepiej abym bym z tyłu. Dojeżdżamy nie wiem nawet jak do PK w Mrągowie na 517km, ból po tabletkach jest jeszcze większy, tylko doprawiam kolano. Obliczamy, że przed nami jeszcze 5h jazdy w deszczu, mówię chłopakom żeby jechali beze mnie a sam podejmuję decyzję rezygnacji i dzwonię do Roberta. Chowam się gdzieś na schodach i zatapiam w żalu, przecież 86% najgorszej trasy za mną..zero poważnych kryzysów, solidny czas na połowę stawki a ja kończę? To jednak była rozsądna decyzja, debilizmem było że jechałem ponad 100km z rozwalonym kolanem. Sam maraton w tym roku w opinii wielu był jeszcze trudniejszy niż rok temu. Nie ukończyło blisko 20 zawodników na 130 startujących. Podobną gorycz musiał przełknąć m.in. Wilk czy faworyt wielu Hipek. Nawet nie wiem co zawiodło, ustawienie było ok..może odkryte kolano, może zbyt mocna jak na mnie jazda w grupie. Wiem tylko, że trzeba wrócić silniejszym.
W koszulkach od sponsora..
GPS start..
Topienie smutków w jeziorze po wyścigu wraz z niesamowicie mocnym w tym sezonie Wąskim.
Dystans267.40 km Czas10:35 Vśrednia25.27 km/h
SprzętRose
Miał być Tarnów..przez WMORDEWIND było Brzesko ;)
Chciałem odwiedzić Stare Miasto w Tarnowie, w którym kiedyś się zakochałem. Niestety wiatr wschodni wybił mi to z głowy. Pierwsze 140km to totalnia męczarnia, wiatr non stop w pysk i nie dało się normalnie kręcić. Ledwo się toczyłem, na zdjazdach trzeba było dokręcać. Kosztowało mnie to niesamowicie dużo sił. W związku z tym na wysokości Tarnowa postanawiam nie odbijać dalej na wschód, tylko wybrałem wariant B czyli Brzesko i chęć odwiedzin browaru Okocim. Niestety pogoda zaczęła się psuć właśnie od wschodu, w związku z tym po obiedzie w Brzesku zamiast szukać browaru musiałem szybko uciekać z miasta i już z wiatrem kierować się w stronę Krakowa. Niby 267km, jednak przez 140km pod wiatr, nogi jakbym zrobił ze 400.
Prognozy i kierunek wiatru..
Start 6:30
Rabsztyn
Pola pod Racławicami
Kocham Świętokrzyskie, tylko kur.. zawsze ten w mordęwind..
Miejscowi ze Szczurowej mieli ze 20 pytań apropo roweru :) Ten pierwszy był niesamowity, aż nie wiedziałem co odpowiadać :)
Brzesko (akurat trafiłem na rozdanie medali z jakiegoś biegu)
Miejscowy obiad
Kryspinów
Browar Okocim niezaliczony, za to zawsze jest Tenczynek!
Trasa
Prognozy i kierunek wiatru..
Start 6:30
Rabsztyn
Pola pod Racławicami
Kocham Świętokrzyskie, tylko kur.. zawsze ten w mordęwind..
Miejscowi ze Szczurowej mieli ze 20 pytań apropo roweru :) Ten pierwszy był niesamowity, aż nie wiedziałem co odpowiadać :)
Brzesko (akurat trafiłem na rozdanie medali z jakiegoś biegu)
Miejscowy obiad
Kryspinów
Browar Okocim niezaliczony, za to zawsze jest Tenczynek!
Trasa
Dystans691.00 km Czas32:37 Vśrednia21.19 km/h
SprzętStaiger Uczestnicy
UltraKarpacz!
Za ciosem..po zeszłomiesięcznym rekordzie na P1000J i wyniku 629km , ustawiłem się z Januszem na pobicie tego wyniku.
Wpadliśmy na pomysł Karpacza, do teraz nie wiemy dlaczego;) Miało być o tyle ciężej, że tym razem zamiast lekkiej szoski jechałem cięższym trekkingiem. Na szczęście Staiger po raz kolejny stanął na wysokości zadania. Wiadomo, że trochę zwalniał i musiałem dokręcać za odchudzonym Januszem, jednak komfort większy niż na Focusie. Co najważniejsze, obyło się bez kryzysów żadnego z nas. Biorąc pod uwagę całe 2 dni upałów i brak snu uważamy to za spory sukces. Kolejne cenne doświadczenie. Ciekawe uczucie, gdy miewa się omamy w nocy, jednym okiem zasypia ciągle pedałując, śni się osoba o której się nie myślało pół życia lub nagle myśląc, że jedzie się ze swoją dziewczyną..a po chwili dochodzi myśl, że to jednak Janusz:)
Start po 22 w czwartek, powrót ok 23 w sobotę. Trasa w większości wygodna i co najważniejsze, widokowa, przewyższeń trochę ponad 4000m. Wypiliśmy hektolitry napojów i tyle samo trzeba było wylać wody na głowy. Kasy na to wszystko i jedzenie nawet nie liczę, bo byłby za to dobry hotel na weekend:) Oj długo by pisać, było zajebiście! Trasa: Jaworzno-Gliwice-Kędzierzyn Kożle-Prudnik-Nysa-Kłodzko-Broumov-Mezimesti-Lubawka-Miszkowice-Kowary-Karpacz-Kowary-Jelenia Góra-Bolków-Świebodzice-Świdnica-Dzierżoniów-Paczków-Nysa-Kędzierzyn Koźle-Gliwice-Mikołów-Jaworzno
Relacja Janusza:)
Mapa poglądowa, ręczna z bikemap:
http://www.gpsies.com/map.do?fileId=vjlyqdpsnkmofa...
O wschodzie..
Jezioro Otmuchowskie
I tak w kółko..
Janusz podrywa;)
Górki naprawdę piękne, całkowicie inne niż Beskidy..
Karpacz
Staiger w całej okazałości. Na takim dystansie brakowało bardzo baranka lub lemondki..ba! Przez całą trasę miałem tylko jeden standardowy chwyt, gdyż miesiąc temu urwałem prawy róg ergon ;)
Wpadliśmy na pomysł Karpacza, do teraz nie wiemy dlaczego;) Miało być o tyle ciężej, że tym razem zamiast lekkiej szoski jechałem cięższym trekkingiem. Na szczęście Staiger po raz kolejny stanął na wysokości zadania. Wiadomo, że trochę zwalniał i musiałem dokręcać za odchudzonym Januszem, jednak komfort większy niż na Focusie. Co najważniejsze, obyło się bez kryzysów żadnego z nas. Biorąc pod uwagę całe 2 dni upałów i brak snu uważamy to za spory sukces. Kolejne cenne doświadczenie. Ciekawe uczucie, gdy miewa się omamy w nocy, jednym okiem zasypia ciągle pedałując, śni się osoba o której się nie myślało pół życia lub nagle myśląc, że jedzie się ze swoją dziewczyną..a po chwili dochodzi myśl, że to jednak Janusz:)
Start po 22 w czwartek, powrót ok 23 w sobotę. Trasa w większości wygodna i co najważniejsze, widokowa, przewyższeń trochę ponad 4000m. Wypiliśmy hektolitry napojów i tyle samo trzeba było wylać wody na głowy. Kasy na to wszystko i jedzenie nawet nie liczę, bo byłby za to dobry hotel na weekend:) Oj długo by pisać, było zajebiście! Trasa: Jaworzno-Gliwice-Kędzierzyn Kożle-Prudnik-Nysa-Kłodzko-Broumov-Mezimesti-Lubawka-Miszkowice-Kowary-Karpacz-Kowary-Jelenia Góra-Bolków-Świebodzice-Świdnica-Dzierżoniów-Paczków-Nysa-Kędzierzyn Koźle-Gliwice-Mikołów-Jaworzno
Relacja Janusza:)
Mapa poglądowa, ręczna z bikemap:
http://www.gpsies.com/map.do?fileId=vjlyqdpsnkmofa...
O wschodzie..
Jezioro Otmuchowskie
I tak w kółko..
Janusz podrywa;)
Górki naprawdę piękne, całkowicie inne niż Beskidy..
Karpacz
Staiger w całej okazałości. Na takim dystansie brakowało bardzo baranka lub lemondki..ba! Przez całą trasę miałem tylko jeden standardowy chwyt, gdyż miesiąc temu urwałem prawy róg ergon ;)
Dystans629.00 km Czas27:04 Vśrednia23.24 km/h
Pierścień Tysiąca Jezior 2015
Cel nr 1 na ten rok - zrealizowany! ;)
Pierścień Tysiąca Jezior czyli 610km i 4km w pionie w limicie 40h.
Przed:
Po:
Przebieg roczny w tym roku woła o pomstę do nieba i już w bazie w Lubominie widząc niektórych (Wilk, Kot, Remek czy znani wyjadacze z forum podrozyrowerowych itd) zastanawiałem się na co się pisze. W dodatku na każdym kroku zapowiadali najgorętszy weekend w tym roku. Ale jak się powiedziało A to trzeba powiedzieć B ;) Ruszam o 8:30 z ostrego, po drodze czekam z jednym kolarzem z KTC Krosno na kolejną grupę, gdzie miał jechać mój ziom Olek z drużyny ING. Jedziemy jego mocną grupą przez 2 pkt kontrolne (Reszel 88, Sztynort 137), bez większych przygód. Cały czas jednak zdawałem sobie sprawę, że to nie jest moje tempo i daleko mi do jazdy w tlenie. I to się niestety potwierdziło. Powoli zaczynałem się grzać, w jednym bidonie izotonik a w drugim woda do picia. Temperatura na liczniku min 35 stopni a ja nie miałem więcej wody, którą mógłbym schładzać głowę. Gwoździem do trumny był fakt, że nie zatrzymaliśmy się w jedynym sklepie w obrębie 20km. Zamiast się oderwać i zatrzymać na zakupy to ciągnąłem za nimi. Błąd, błąd, błąd. Tym samym, po jakiejś chwili przegrzałem się zupełnie. Na chyba ok 190km odcięcie totalne. Na szczęście pojawił się jakiś sklep, gdzie schładzała się kolejna grupka (m.in Marecky, który słysząc mój przebieg roczny dziwił się co ja tutaj robię;) Półprzytomny ledwo co wypiłem jogurt pitny i nadgryzłem snickersa. Wszyscy pojechali, ja odpuściłem i leżałem w cieniu. Nagle dojeżdża do mnie Arek - Wąski, który też zatrzymuje się na pit stopie. Nie przyjmowałem za dużo jedzenia, zastanawiałem się nawet nad zakończeniem. Jednak Arek skutecznie mnie od tego powstrzymał, za co jeszcze raz wielkie dzięki!. Wypiliśmy coś i ruszyliśmy dalej, bo za kilkanaście km miał być kolejny 3 pkt kontrolny (Gołdap 203). Tutaj okazało się, że moja grupa wyjechała 1min przed nami. Rozwaliliśmy się na trawie w cieniu. Arek wpadł na pomysł, że na nogi postawić nas może tylko dobre jadło i zakupił wielkie kiełbasy z bułkami. To było jak nowe życie. Po tym ruszyliśmy już na spokojnie, rozgrzewałem się z kilometra na kilometr a później zapomniałem, że miałem kryzys. W sumie ruszyliśmy z Arkiem na 190 i wjechaliśmy razem na metę zachowując jeszcze bodajże 2-3h limitu 40h. Po drodze oczywiście dużo małych przerw, głównie ze względu na słońce i wykańczające wybijające z rytmu wzniesienia. Zaliczamy wszystkie punkty kontrolne, spóźniamy się 4 min tylko na Sejny 294km ale to i tak jak się okazało była prowizorka. Po drodze spaliśmy w Augustowie 30minut i raz kwadrans na jakimś przystanku. W niedzielę wypiłem już hektolitry wody, a drugie tyle wylałem na głowę. Co tu więcej pisać. Trasy tyle, że możnaby napisać małą książkę;) Najważniejsze żniwo-doświadczenie zebrane;) Nauczka na przyszłość, na dłuższą metę nie jechać nie swoim tempem i zawsze mieć gruby zapas wody. Już nie mówię o przebiegu rocznym, bo z pustego..
Jeśli chodzi o organizację i atmosferę maratonu to wg mnie było kapitalnie.
Wielki plus dla Roberta i wszystkich, którzy się do tego przyczynili.
PS: Aha..Gustav, oj mocno ździwiłbyś się jakie te Mazury są płaskie. Powiem więcej, można śmiało dyskutować czy czasem nasze Beskidy z podjazdami i długimi zjazdami nie są bardziej przystępne:)
Cel nr 1 na ten rok - zrealizowany! ;)
Pierścień Tysiąca Jezior czyli 610km i 4km w pionie w limicie 40h.
Przed:
Po:
Przebieg roczny w tym roku woła o pomstę do nieba i już w bazie w Lubominie widząc niektórych (Wilk, Kot, Remek czy znani wyjadacze z forum podrozyrowerowych itd) zastanawiałem się na co się pisze. W dodatku na każdym kroku zapowiadali najgorętszy weekend w tym roku. Ale jak się powiedziało A to trzeba powiedzieć B ;) Ruszam o 8:30 z ostrego, po drodze czekam z jednym kolarzem z KTC Krosno na kolejną grupę, gdzie miał jechać mój ziom Olek z drużyny ING. Jedziemy jego mocną grupą przez 2 pkt kontrolne (Reszel 88, Sztynort 137), bez większych przygód. Cały czas jednak zdawałem sobie sprawę, że to nie jest moje tempo i daleko mi do jazdy w tlenie. I to się niestety potwierdziło. Powoli zaczynałem się grzać, w jednym bidonie izotonik a w drugim woda do picia. Temperatura na liczniku min 35 stopni a ja nie miałem więcej wody, którą mógłbym schładzać głowę. Gwoździem do trumny był fakt, że nie zatrzymaliśmy się w jedynym sklepie w obrębie 20km. Zamiast się oderwać i zatrzymać na zakupy to ciągnąłem za nimi. Błąd, błąd, błąd. Tym samym, po jakiejś chwili przegrzałem się zupełnie. Na chyba ok 190km odcięcie totalne. Na szczęście pojawił się jakiś sklep, gdzie schładzała się kolejna grupka (m.in Marecky, który słysząc mój przebieg roczny dziwił się co ja tutaj robię;) Półprzytomny ledwo co wypiłem jogurt pitny i nadgryzłem snickersa. Wszyscy pojechali, ja odpuściłem i leżałem w cieniu. Nagle dojeżdża do mnie Arek - Wąski, który też zatrzymuje się na pit stopie. Nie przyjmowałem za dużo jedzenia, zastanawiałem się nawet nad zakończeniem. Jednak Arek skutecznie mnie od tego powstrzymał, za co jeszcze raz wielkie dzięki!. Wypiliśmy coś i ruszyliśmy dalej, bo za kilkanaście km miał być kolejny 3 pkt kontrolny (Gołdap 203). Tutaj okazało się, że moja grupa wyjechała 1min przed nami. Rozwaliliśmy się na trawie w cieniu. Arek wpadł na pomysł, że na nogi postawić nas może tylko dobre jadło i zakupił wielkie kiełbasy z bułkami. To było jak nowe życie. Po tym ruszyliśmy już na spokojnie, rozgrzewałem się z kilometra na kilometr a później zapomniałem, że miałem kryzys. W sumie ruszyliśmy z Arkiem na 190 i wjechaliśmy razem na metę zachowując jeszcze bodajże 2-3h limitu 40h. Po drodze oczywiście dużo małych przerw, głównie ze względu na słońce i wykańczające wybijające z rytmu wzniesienia. Zaliczamy wszystkie punkty kontrolne, spóźniamy się 4 min tylko na Sejny 294km ale to i tak jak się okazało była prowizorka. Po drodze spaliśmy w Augustowie 30minut i raz kwadrans na jakimś przystanku. W niedzielę wypiłem już hektolitry wody, a drugie tyle wylałem na głowę. Co tu więcej pisać. Trasy tyle, że możnaby napisać małą książkę;) Najważniejsze żniwo-doświadczenie zebrane;) Nauczka na przyszłość, na dłuższą metę nie jechać nie swoim tempem i zawsze mieć gruby zapas wody. Już nie mówię o przebiegu rocznym, bo z pustego..
Jeśli chodzi o organizację i atmosferę maratonu to wg mnie było kapitalnie.
Wielki plus dla Roberta i wszystkich, którzy się do tego przyczynili.
PS: Aha..Gustav, oj mocno ździwiłbyś się jakie te Mazury są płaskie. Powiem więcej, można śmiało dyskutować czy czasem nasze Beskidy z podjazdami i długimi zjazdami nie są bardziej przystępne:)
Dystans220.00 km Czas10:30 Vśrednia20.95 km/h Podjazdy1500 m
SprzętStaiger
Bałkany - dzień 21 (ostatni)
Prievidza (SK) - Jaworzno (PL)
Dystans251.00 km Czas13:37 Vśrednia18.43 km/h
SprzętFocus Uczestnicy
Łysa Góra, walka z naturą i nowy rekord!
Ruszamy po północy w nocy z piątku na sobotę z Januszem i Kovalem w stronę Kielc. Nocna jazda poszła fenomenalnie, puste drogi i kapitalne stany nawierzchni na granicy województwa świętokrzyskiego spowodowały że sypaliśmy naprawdę nieźle.
Śniadanie jemy na 140km po godz. 10 w Pińczowie. Udało się namówić panienkę z baru na poranne danie dnia w postaci rosołu i fileta z kuraka:) Najlepsze, że nikt jeszcze nie odczuwał żadnego zmęczenia czy to jazdą czy brakiem snu.
Niestety to i tak nie miało znaczenia. Po Pińczowie gdy wyjechaliśmy z zabudowań spotkała nas istna ściana. Takiego wiatru na trwarz nie miałem nigdy. Na zjazdach, gdzie spokojnie szosa sama jechałaby 50 km/h bez kręcenia, ledwo dało się wycisnąć 15 i to z mega wielkim trudem. Rowery zatrzymywały się w miejscu, już nie mówię o bocznych podmuchach. Męczyliśmy się tak grubo ponad 2h a przejechaliśmy w tym czasie 18km! Jakby tego było mało..zaczął padać deszcz :) Deszcz, który nie opuścił nas do końca tego dnia:)
Nie mieliśmy wyjścia, zdecydowaliśmy się że przynajmniej 1 cel na dziś - Łysą Górę musimy zaliczyć. Kompletnie w 100% wymoczeni jechaliśmy jeszcze kilka godzin, zero przyjemności z jazdy..tylko każdy przeklinał pod nosem na ten jeb... wiatr. Było mi obojętne czy pod nosem mam smarki czy to woda wylewająca się spod kasku. W końcu docieramy na Łysą Górę, szybkie zdjęcia w deszczu i zjeżdżamy 30km do Kielc. Tym samym rezygnujemy z planów podbicia Opatowa i Sandomierza (w planach bicie rekordu ok 450km). Jednak wyszło, że to była jedyna rozsądna decyzja. W sumie pół dnia musieliśmy jechać kompletnie przemoczeni i wyziębieni przez wiatr. W Kielcach znajdujemy miejsce na dworcu przy grzejnikach, gdzie suszymy wszystko co się da i o 7 rano uciekamy pociągiem na Śląsk. Nowy rekord 251km zaliczony, jednak nie mogę się pogodzić że gdyby nie aura to byłaby 4 z przodu. Tym bardziej szkoda, bo noga podawała jak nigdy. No cóż, trzeba to będzie wykorzystać jeszcze tej wiosny..
Kapitalne trasy mają w kieleckim..o dziwo, cały dzień minęliśmy tylko 1 szosowca..
Obiad na śniadanie..
Tylko deszcz, szkoda że nie możemy pokazać tego wiatru ;)
W końcu podjazd na Łysą Górę..
Focus po mękach na wodzie..nocka na krzesełku obok niego..
Powrót..
Śniadanie jemy na 140km po godz. 10 w Pińczowie. Udało się namówić panienkę z baru na poranne danie dnia w postaci rosołu i fileta z kuraka:) Najlepsze, że nikt jeszcze nie odczuwał żadnego zmęczenia czy to jazdą czy brakiem snu.
Niestety to i tak nie miało znaczenia. Po Pińczowie gdy wyjechaliśmy z zabudowań spotkała nas istna ściana. Takiego wiatru na trwarz nie miałem nigdy. Na zjazdach, gdzie spokojnie szosa sama jechałaby 50 km/h bez kręcenia, ledwo dało się wycisnąć 15 i to z mega wielkim trudem. Rowery zatrzymywały się w miejscu, już nie mówię o bocznych podmuchach. Męczyliśmy się tak grubo ponad 2h a przejechaliśmy w tym czasie 18km! Jakby tego było mało..zaczął padać deszcz :) Deszcz, który nie opuścił nas do końca tego dnia:)
Nie mieliśmy wyjścia, zdecydowaliśmy się że przynajmniej 1 cel na dziś - Łysą Górę musimy zaliczyć. Kompletnie w 100% wymoczeni jechaliśmy jeszcze kilka godzin, zero przyjemności z jazdy..tylko każdy przeklinał pod nosem na ten jeb... wiatr. Było mi obojętne czy pod nosem mam smarki czy to woda wylewająca się spod kasku. W końcu docieramy na Łysą Górę, szybkie zdjęcia w deszczu i zjeżdżamy 30km do Kielc. Tym samym rezygnujemy z planów podbicia Opatowa i Sandomierza (w planach bicie rekordu ok 450km). Jednak wyszło, że to była jedyna rozsądna decyzja. W sumie pół dnia musieliśmy jechać kompletnie przemoczeni i wyziębieni przez wiatr. W Kielcach znajdujemy miejsce na dworcu przy grzejnikach, gdzie suszymy wszystko co się da i o 7 rano uciekamy pociągiem na Śląsk. Nowy rekord 251km zaliczony, jednak nie mogę się pogodzić że gdyby nie aura to byłaby 4 z przodu. Tym bardziej szkoda, bo noga podawała jak nigdy. No cóż, trzeba to będzie wykorzystać jeszcze tej wiosny..
Kapitalne trasy mają w kieleckim..o dziwo, cały dzień minęliśmy tylko 1 szosowca..
Obiad na śniadanie..
Tylko deszcz, szkoda że nie możemy pokazać tego wiatru ;)
W końcu podjazd na Łysą Górę..
Focus po mękach na wodzie..nocka na krzesełku obok niego..
Powrót..
Dystans231.00 km Czas09:59 Vśrednia23.14 km/h
SprzętŻółta Niunia:)
Tour de Babia Góra..:)
..czyli pomysł k4r3la na siódme poty po naszych górkach:) Międzybrodzie Bialskie - Trstena - Zakopane - Czarny Dunajec - Zawoja - Żywiec - Międzybrodzie. Janusz tak mi pojechał po ambicji, że już kilka dni przed, zaklinałem się raz po raz mówiąc "Ja kur.. nie dam rady?":) No i poszło:) Autami o 4 nad ranem do Międzybrodzia a stamtąd już szosą na miejsce zbiórki do Żywca. Zebrało się chyba z 15 wariatów, niektórzy dojeżdżali z Cieszyna czy Bielska-Białej, niezniszczalni Funio i Majorus z samego Jaworzna..a jeszcze bardziej niezniszczalny Gustav z Rybnika miał zamiar robić pętle 400km:) Tempo na samym starcie dawało do myślenia..ponad 35km/h średnio na prostej..tego jeszcze nie było:) Cisnęliśmy tak aż słowackiej Orawy czyli ok 70km, gdzie trzeba było sobie jasno powiedzieć że jednak nie o to nam chodziło:) Później przyszła kolej na wisienkę na torcie, czyli górskie przełęcze. Byłem ich podwójnie ciekawy, bo raz po raz Janusz straszył że moja Niunia na twardym przełożeniu tego nie pociągnie. Glinne jednak jakoś jeszcze dało radę. W Zakopcu odpoczynek i obiad na spokojnie. Gorzej było z przełęczą pod Gubałówkę, gdzie faktycznie poległem i musiałem trochę podprowadzić. Krowiarki jednak oraz ostatnia przełęcz Przysłop poszły już ok. Kilkunastokilometrowy zjazd z Krowiarek był wart wszystkiego:)
W Międzybrodziu przed 20, zadowoleni z siebie jak nigdy..
Podsumowanie:
10 godzin jazdy, przejechane 231 km - nowy rekord życiowy.
Przewyższeń ok 2700m, co pewnie też jest moim rekordem.
Endorfin, żartów i śmiechów - tego się zliczyć nie da:)
Dzięki wszystkim za towarzystwo, było zajebiście! :)
Kilka fotek:
Po 3h snu..
Pierwsze i chyba jedyne komplikacje z trasą (na słowackim Jeziorze Orawskim)
Grupówka z telefonu k4r3la z rąsi Pani ze sklepu:)
Pierwsze 'lekkie' podjazdy..
Atrakcja z okolic Kościeliska..
W stronę gór..
Zakopane pfff. Im częściej tu jestem, tym tracę coraz więcej szacunku do tego miasta..
Zaczynamy poważne górki..
Zamiast góry, obserwują opalające się panienki:)
Przy źródełku po Krowiarkiach..
Gratis:)
W Międzybrodziu przed 20, zadowoleni z siebie jak nigdy..
Podsumowanie:
10 godzin jazdy, przejechane 231 km - nowy rekord życiowy.
Przewyższeń ok 2700m, co pewnie też jest moim rekordem.
Endorfin, żartów i śmiechów - tego się zliczyć nie da:)
Dzięki wszystkim za towarzystwo, było zajebiście! :)
Kilka fotek:
Po 3h snu..
Pierwsze i chyba jedyne komplikacje z trasą (na słowackim Jeziorze Orawskim)
Grupówka z telefonu k4r3la z rąsi Pani ze sklepu:)
Pierwsze 'lekkie' podjazdy..
Atrakcja z okolic Kościeliska..
W stronę gór..
Zakopane pfff. Im częściej tu jestem, tym tracę coraz więcej szacunku do tego miasta..
Zaczynamy poważne górki..
Zamiast góry, obserwują opalające się panienki:)
Przy źródełku po Krowiarkiach..
Gratis:)