Wpisy archiwalne w miesiącu
Lipiec, 2016
Dystans całkowity: | 568.90 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 21:17 |
Średnia prędkość: | 25.18 km/h |
Liczba aktywności: | 3 |
Średnio na aktywność: | 189.63 km i 10h 38m |
Więcej statystyk |
Dystans33.00 km
SprzętRose
To by było na tyle..
W sobotę kolejny..i na razie ostatni test kolana. Nie będę się dalej oszukiwał, nie jestem w stanie jeździć. Kolano mniej ale cały czas w stanie zapalnym. Skończyłem z lodem, żeby w ogóle ruszać nogą. Pewnie się wyleczy ale raczej za 2 miesiące. Telefon do Roberta wykonany, 1008 najszybciej w 2018r. Do zobaczenia kiedyś na trasie.
Dystans21.00 km Czas00:55 Vśrednia22.91 km/h
SprzętRose
Falstart kolana..zabieg..i początek leczenia..
Niestety..2 tyg kompletnego odstawienia roweru na nic się zdały. Spokojna testowa jazda wielką kadencją na ok 20km przywróciła ból w tym samym miejscu. Do domu wróciłem pedałując prawą nogą. Kurwa! To się samo jednak nie wyleczy, więc decyzja mogła być tylko jedna. Całe życie unikam lekarzy jak ognia, jednak musiałem spróbować. Na NFZ nie ma co liczyć, na zwykłych abonamentowych lekarzy ortopedii z pracy ("proszę smarować i sprzedać rower") także. Wybrałem podobno najlepszą klinikę na Śląsku a mianowicie Galen w Bieruniu. Klinikę, gdzie na co dzień leczą/leczyli się m.in Maja Włoszczowska, Łukasz Piszczek, Kamil Glik, Arek Milik, Paweł Nastula, Justyna Kowalczyk, Darek Michalczewski i kilkuset innych wybitnych polskich sportowców. Ceny niestety też na ich kieszeń, jednak podobno na zdrowiu się nie oszczędza? Udało się jakimś cudem załatwić szybką wizytę u ortopedy sportowego. Trafiłem na gościa, który sam jeździ na szosie..gościa, który ściga się w TDPA a więc doskonale wie z czym to wszystko się je. Półgodzinny wywiad, badanie całej nogi i jeszcze przed USG jego jasna diagnoza:ostre zapalenie i popularny zespół tarcia pasma biodrowo-piszczelowego. Później na monitorze USG tylko w 100% potwierdziło uraz ITBS. Aby przyspieszyć kurację od razu zdecydowałem się na zastrzyk osocza z własnej krwi w kolano. Może nie będzie tak źle, zaczynamy odliczanie..
Stąd..
Tu..
W całym budynku jest spokojnie kilkaset koszulek z podziękowaniami i podpisami gwiazd. Obym już niedługo był zadowolony jak Ci wszyscy ze ścian..
Stąd..
Tu..
W całym budynku jest spokojnie kilkaset koszulek z podziękowaniami i podpisami gwiazd. Obym już niedługo był zadowolony jak Ci wszyscy ze ścian..
Dystans514.90 km Czas20:22 Vśrednia25.28 km/h
SprzętRose
Pierścień Tysiąca Jezior 2016 i koszmar kolana..
Pierścień Tysiąca Jezior 615km za mną. Rok temu z tarcza, w tym niestety na
tarczy.
A jechało się naprawdę wybornie..szedłem na idealną połowę stawki i poprawę czasu o jakieś 4h w porównaniu do zeszłego roku. Do ok 400km jazda cały czas z Olkiem i poznanym Mariuszem z ogromną mocą w nogach. Trasa w sobotę tradycyjnie w piekielnym słońcu. Deszcz spotyka nas 30min przed wielkim punktem w Augustowie po północy. Po drodze tylko zwykłe mniejsze kryzysy, m.in. znowu w Gołdapi na 213km. Znowu musiałem się ratować kiełbachą z Lewiatana. Później solidna jazda nocą która na wschodzie trwa 4godziny, rano na 400km postanawiam się odłączyć bo musiałem dokręcać do tempa chłopaków blisko 30km/h. Na 400km mieliśmy średnią z jazdy prawie 28km/h więc dla mnie mega solidnie. Odłączam się, po czym po 15min jazdy solo strzela mi lewe kolano. Strzela nieprawdopodobnie, coś jak cios wielką igłą w sam środek kolana. Staje, jęcze lub płaczę bo już wiedziałem, że nie dojadę do mety. Smaruje ketoprofenem i robię pauzę, za 10km punkt kontrolny więc jadę nie pamiętam już jak na pół gwizdka. Do tego oczywiście non stop full deszcz. Na punkcie noga do dupy, łykam 1 tabletkę ketonalu. Chłopaki są na punkcie, Mariusz odłącza się od Olka i mówi, że jedzie ze mną do końca moim tempem. Przyłącza się do nas także nowo poznany Boguś. Ruszamy z punktu w trójkę w totalnej ulewie, która nie opuści nas do końca dnia. O dziwo, nogi w tym roku miałem jak nowe..albo deszcz im pomógł, bo czułem się świeży. Niestety sobotni skwar i wielogodzinna jazda w deszczu nie były łaskawe dla kolana. Po kilku godzinach jazdy z chłopakami nie daję rady z bólu, jadę za nimi z płaczącym sercem i walką z samym sobą i swoją głupotą że w ogóle dalej jadę. Zatrzymujemy się na moje krzyki, łykam kolejne 2 tabletki niby najsilniejszego ketonalu. Dupa, na nic się to zdało. Jadę z pianą na ustach, bólem jednym z najsilniejszych jakie w życiu poczułem kolejne kilkadziesiąt km, jest mi głupio bo nie mam szans dać zmiany chłopakom a nawet ich poważnie zwalnaim. Z drugiej strony robię takie miny z bólu, że lepiej abym bym z tyłu. Dojeżdżamy nie wiem nawet jak do PK w Mrągowie na 517km, ból po tabletkach jest jeszcze większy, tylko doprawiam kolano. Obliczamy, że przed nami jeszcze 5h jazdy w deszczu, mówię chłopakom żeby jechali beze mnie a sam podejmuję decyzję rezygnacji i dzwonię do Roberta. Chowam się gdzieś na schodach i zatapiam w żalu, przecież 86% najgorszej trasy za mną..zero poważnych kryzysów, solidny czas na połowę stawki a ja kończę? To jednak była rozsądna decyzja, debilizmem było że jechałem ponad 100km z rozwalonym kolanem. Sam maraton w tym roku w opinii wielu był jeszcze trudniejszy niż rok temu. Nie ukończyło blisko 20 zawodników na 130 startujących. Podobną gorycz musiał przełknąć m.in. Wilk czy faworyt wielu Hipek. Nawet nie wiem co zawiodło, ustawienie było ok..może odkryte kolano, może zbyt mocna jak na mnie jazda w grupie. Wiem tylko, że trzeba wrócić silniejszym.
W koszulkach od sponsora..
GPS start..
Topienie smutków w jeziorze po wyścigu wraz z niesamowicie mocnym w tym sezonie Wąskim.
A jechało się naprawdę wybornie..szedłem na idealną połowę stawki i poprawę czasu o jakieś 4h w porównaniu do zeszłego roku. Do ok 400km jazda cały czas z Olkiem i poznanym Mariuszem z ogromną mocą w nogach. Trasa w sobotę tradycyjnie w piekielnym słońcu. Deszcz spotyka nas 30min przed wielkim punktem w Augustowie po północy. Po drodze tylko zwykłe mniejsze kryzysy, m.in. znowu w Gołdapi na 213km. Znowu musiałem się ratować kiełbachą z Lewiatana. Później solidna jazda nocą która na wschodzie trwa 4godziny, rano na 400km postanawiam się odłączyć bo musiałem dokręcać do tempa chłopaków blisko 30km/h. Na 400km mieliśmy średnią z jazdy prawie 28km/h więc dla mnie mega solidnie. Odłączam się, po czym po 15min jazdy solo strzela mi lewe kolano. Strzela nieprawdopodobnie, coś jak cios wielką igłą w sam środek kolana. Staje, jęcze lub płaczę bo już wiedziałem, że nie dojadę do mety. Smaruje ketoprofenem i robię pauzę, za 10km punkt kontrolny więc jadę nie pamiętam już jak na pół gwizdka. Do tego oczywiście non stop full deszcz. Na punkcie noga do dupy, łykam 1 tabletkę ketonalu. Chłopaki są na punkcie, Mariusz odłącza się od Olka i mówi, że jedzie ze mną do końca moim tempem. Przyłącza się do nas także nowo poznany Boguś. Ruszamy z punktu w trójkę w totalnej ulewie, która nie opuści nas do końca dnia. O dziwo, nogi w tym roku miałem jak nowe..albo deszcz im pomógł, bo czułem się świeży. Niestety sobotni skwar i wielogodzinna jazda w deszczu nie były łaskawe dla kolana. Po kilku godzinach jazdy z chłopakami nie daję rady z bólu, jadę za nimi z płaczącym sercem i walką z samym sobą i swoją głupotą że w ogóle dalej jadę. Zatrzymujemy się na moje krzyki, łykam kolejne 2 tabletki niby najsilniejszego ketonalu. Dupa, na nic się to zdało. Jadę z pianą na ustach, bólem jednym z najsilniejszych jakie w życiu poczułem kolejne kilkadziesiąt km, jest mi głupio bo nie mam szans dać zmiany chłopakom a nawet ich poważnie zwalnaim. Z drugiej strony robię takie miny z bólu, że lepiej abym bym z tyłu. Dojeżdżamy nie wiem nawet jak do PK w Mrągowie na 517km, ból po tabletkach jest jeszcze większy, tylko doprawiam kolano. Obliczamy, że przed nami jeszcze 5h jazdy w deszczu, mówię chłopakom żeby jechali beze mnie a sam podejmuję decyzję rezygnacji i dzwonię do Roberta. Chowam się gdzieś na schodach i zatapiam w żalu, przecież 86% najgorszej trasy za mną..zero poważnych kryzysów, solidny czas na połowę stawki a ja kończę? To jednak była rozsądna decyzja, debilizmem było że jechałem ponad 100km z rozwalonym kolanem. Sam maraton w tym roku w opinii wielu był jeszcze trudniejszy niż rok temu. Nie ukończyło blisko 20 zawodników na 130 startujących. Podobną gorycz musiał przełknąć m.in. Wilk czy faworyt wielu Hipek. Nawet nie wiem co zawiodło, ustawienie było ok..może odkryte kolano, może zbyt mocna jak na mnie jazda w grupie. Wiem tylko, że trzeba wrócić silniejszym.
W koszulkach od sponsora..
GPS start..
Topienie smutków w jeziorze po wyścigu wraz z niesamowicie mocnym w tym sezonie Wąskim.