Wpisy archiwalne w kategorii
Wyprawa 2012 - Wyszehradzkie
Dystans całkowity: | 1297.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 74:00 |
Średnia prędkość: | 17.53 km/h |
Liczba aktywności: | 14 |
Średnio na aktywność: | 92.64 km i 5h 17m |
Więcej statystyk |
Dystans150.00 km Czas09:00 Vśrednia16.67 km/h
SprzętSrebrny Orzeł
Dzień 4 / Pasohlavky (CZ) - WIEDEŃ - Fishamend (A)
Budzi nas kolejna fala upałów, więc korzystamy i na szybko suszymy pranie..
Dość szybko mijamy granicę i wkraczamy na jakiś szlak w okolicach Alt Prerau..by za godzinę znowu pić czeskie piwo:) Kolejny raz polne drogi pokrzyżowały nam plany. Wraz z nami jakieś 5 razy gubił się starszy czeski sakwiarz, który z tego co się dało zrozumieć jechał szlakiem hitlerowskich bunkrów.
Po drodze;)
Jakoś wyjeżdżamy na trasę i zaczynają się ciężkie chwile. Kompletna pustynia, skwar niesamowity i wszystkie sklepy w austriackich wioskach pozamykane.. Pysk cieszył się tylko na widok austriackich krajobrazów. Nasuwa się tylko "Ordnung muss sein";)
Po drodze było kilka kryzysów, jednak na pomoc przyszło nam przydrożne źródełko.. Czysta lodowata woda yeah:)
Do Wiednia docieramy dość późno, bo dopiero po 20..
Jadąc w kierunku Centrum..
Dunaj..albo któryś z kanałów;)
Jakoś Wiedeń na łopatki nas nie rozłożył. Może dlatego, że byliśmy już po zmroku. Ja zapamiętam tylko tyle, że prawie na głównym deptaku szukając czegoś w sakwie, rozwalił mi się krem z filtrem i przez jakieś pół godziny wycierałem wszystko po kolei:) Aaa zapamiętam jeszcze jedno..błądziliśmy jakieś 5h:P Mieliśmy wyjechać w kierunku Bratysławy szlakiem wzdłuż Dunaju..w centrum wszystko fajnie oznaczone. Jednak zaraz po zaczęły się problemy. Nagle zrobiło się 3 Dunaje i jeszcze tyle samo kanałów,które wyglądały dosłownie tak samo! Postawiliśmy na jakiś jeden i przejechaliśmy z 10km. Wylądowaliśmy w jakiejś melinie, gdzie grupka najebusów chciała mnie wywieźć w pole ale na szczęście Artur i Łukasz szybko się zorientowali...ale i tak byliśmy w kompletnej dupie;) Wróciliśmy do punktu wyjścia i dalej nic. Zostawało nam albo wrócić do samego centrum i tam zacząć od początku albo jechać na autostradę..Ludzi kompletnie zero, bo znaleźliśmy się w dzielnicy robotniczej. Smród nieziemski, same stare fabryki i pędzące ciężarówki..A my coraz bardziej zmęczeni podejmowaliśmy coraz to głupsze decyzje;) Raz po raz wybieraliśmy się jako sonda szukając innych wyjść ale wszystko albo ślepe albo mosty nad Dunajem czy kanałem już zamknięte.. To nam nie przeszkodziło, wnieśliśmy rowery na jakiś stary wyłączony z użytku most i przynajmniej jakiś kanał minęliśmy. Dobra, nie ma wyjścia..jedziemy w kierunku Schwechat czyli drogi która miała nas wywieźć na autostradę;) Lampki, czołówki i jazda. Po drodze znaleźliśmy jednak starą normalną krajówkę. Mijaliśmy dziesiątki fabryk, elektrownii, kominów itp. Wszędzie ogromny huk i smród, do tego same ciężarówki. Żadnych zdjęć nie ma, bo nikt wtedy o tym nie myślał:) Tyle dobrze, że po drodze jeszcze trafiliśmy na czynną stację, gdzie gościu zrobił nam 3wielkie bułki z pieczenią;) Tak oto pożegnaliśmy się z Wiedniem..
Spać położyliśmy się ok 5 nad ranem przy głównej drodze, gdzie tylko zauważyliśmy więcej niż 10 drzew:)
Nikt kto tam był, nie zna Wiednia od kuchnii tak jak my!!:)
Dość szybko mijamy granicę i wkraczamy na jakiś szlak w okolicach Alt Prerau..by za godzinę znowu pić czeskie piwo:) Kolejny raz polne drogi pokrzyżowały nam plany. Wraz z nami jakieś 5 razy gubił się starszy czeski sakwiarz, który z tego co się dało zrozumieć jechał szlakiem hitlerowskich bunkrów.
Po drodze;)
Jakoś wyjeżdżamy na trasę i zaczynają się ciężkie chwile. Kompletna pustynia, skwar niesamowity i wszystkie sklepy w austriackich wioskach pozamykane.. Pysk cieszył się tylko na widok austriackich krajobrazów. Nasuwa się tylko "Ordnung muss sein";)
Po drodze było kilka kryzysów, jednak na pomoc przyszło nam przydrożne źródełko.. Czysta lodowata woda yeah:)
Do Wiednia docieramy dość późno, bo dopiero po 20..
Jadąc w kierunku Centrum..
Dunaj..albo któryś z kanałów;)
Jakoś Wiedeń na łopatki nas nie rozłożył. Może dlatego, że byliśmy już po zmroku. Ja zapamiętam tylko tyle, że prawie na głównym deptaku szukając czegoś w sakwie, rozwalił mi się krem z filtrem i przez jakieś pół godziny wycierałem wszystko po kolei:) Aaa zapamiętam jeszcze jedno..błądziliśmy jakieś 5h:P Mieliśmy wyjechać w kierunku Bratysławy szlakiem wzdłuż Dunaju..w centrum wszystko fajnie oznaczone. Jednak zaraz po zaczęły się problemy. Nagle zrobiło się 3 Dunaje i jeszcze tyle samo kanałów,które wyglądały dosłownie tak samo! Postawiliśmy na jakiś jeden i przejechaliśmy z 10km. Wylądowaliśmy w jakiejś melinie, gdzie grupka najebusów chciała mnie wywieźć w pole ale na szczęście Artur i Łukasz szybko się zorientowali...ale i tak byliśmy w kompletnej dupie;) Wróciliśmy do punktu wyjścia i dalej nic. Zostawało nam albo wrócić do samego centrum i tam zacząć od początku albo jechać na autostradę..Ludzi kompletnie zero, bo znaleźliśmy się w dzielnicy robotniczej. Smród nieziemski, same stare fabryki i pędzące ciężarówki..A my coraz bardziej zmęczeni podejmowaliśmy coraz to głupsze decyzje;) Raz po raz wybieraliśmy się jako sonda szukając innych wyjść ale wszystko albo ślepe albo mosty nad Dunajem czy kanałem już zamknięte.. To nam nie przeszkodziło, wnieśliśmy rowery na jakiś stary wyłączony z użytku most i przynajmniej jakiś kanał minęliśmy. Dobra, nie ma wyjścia..jedziemy w kierunku Schwechat czyli drogi która miała nas wywieźć na autostradę;) Lampki, czołówki i jazda. Po drodze znaleźliśmy jednak starą normalną krajówkę. Mijaliśmy dziesiątki fabryk, elektrownii, kominów itp. Wszędzie ogromny huk i smród, do tego same ciężarówki. Żadnych zdjęć nie ma, bo nikt wtedy o tym nie myślał:) Tyle dobrze, że po drodze jeszcze trafiliśmy na czynną stację, gdzie gościu zrobił nam 3wielkie bułki z pieczenią;) Tak oto pożegnaliśmy się z Wiedniem..
Spać położyliśmy się ok 5 nad ranem przy głównej drodze, gdzie tylko zauważyliśmy więcej niż 10 drzew:)
Nikt kto tam był, nie zna Wiednia od kuchnii tak jak my!!:)
Dystans90.00 km Czas05:00 Vśrednia18.00 km/h
SprzętSrebrny Orzeł
Dzień 3 / Opatovice (CZ) - BRNO (CZ) - Pasohlavky (CZ)
Dzisiaj mieliśmy za cel zaliczyć Brno, dojechać kilkanaście km przed austriacką granicę i zacumować przy jeziorach Nove Mlyny.
Rano, nie wyglądało to już tak strasznie;)
Czekały na nas całkiem okazałe podjazdy..droga jednak super do jazdy.
Łukasz i Artur cisną;)
Pierwszy ważniejszy cel
Miasto znajduje się na moim podium, jeśli chodzi o cały wyjazd. Naprawdę dało się wyczuć fajny klimat..
Przy samej mecie zatrzymaliśmy się w miejscowości Ivan. Klimat jak w jakimś westernie, stare karuzele, ludzie sprzątający po jakimś festynie, ktoś tam popija wino..żałuję, że nie zrobiłem zdjęcia. Niestety jedyny sklep już zamknięty. Dupa, bo na przestrzeni pewnie 15km nie ma szans na nic. Jednak nagle jakaś pani otwiera i pyta 'co chcecie';) Zrobiliśmny zapasy na cały wieczór..kilka kg kiełbasy i prawie 1,5rumu;)
Miejscowość Ivan zapamiętam jeszcze z jednego..złapałem w niej pierwszego snejka;) Tyle dobrze, że zorientowałem się akurat gdy przecinaliśmy ekspresówkę i była stacja benzynowa. Była okazja, aby wymyć ręce po robocie czy wypić zimne piwko;)
Za lasem był już nasz cel...woda woda woda;)
Szybko znaleźliśmy super miejscówkę na rozbicie..
Wokoło było trochę rybaków, jakieś rodziny na campingu więc dzisiaj całkiem inny nocleg;)
Jezioro tak nam spasowało, że jedna butelka rumu została wypita w wodzie;)
Rano, nie wyglądało to już tak strasznie;)
Czekały na nas całkiem okazałe podjazdy..droga jednak super do jazdy.
Łukasz i Artur cisną;)
Pierwszy ważniejszy cel
Miasto znajduje się na moim podium, jeśli chodzi o cały wyjazd. Naprawdę dało się wyczuć fajny klimat..
Przy samej mecie zatrzymaliśmy się w miejscowości Ivan. Klimat jak w jakimś westernie, stare karuzele, ludzie sprzątający po jakimś festynie, ktoś tam popija wino..żałuję, że nie zrobiłem zdjęcia. Niestety jedyny sklep już zamknięty. Dupa, bo na przestrzeni pewnie 15km nie ma szans na nic. Jednak nagle jakaś pani otwiera i pyta 'co chcecie';) Zrobiliśmny zapasy na cały wieczór..kilka kg kiełbasy i prawie 1,5rumu;)
Miejscowość Ivan zapamiętam jeszcze z jednego..złapałem w niej pierwszego snejka;) Tyle dobrze, że zorientowałem się akurat gdy przecinaliśmy ekspresówkę i była stacja benzynowa. Była okazja, aby wymyć ręce po robocie czy wypić zimne piwko;)
Za lasem był już nasz cel...woda woda woda;)
Szybko znaleźliśmy super miejscówkę na rozbicie..
Wokoło było trochę rybaków, jakieś rodziny na campingu więc dzisiaj całkiem inny nocleg;)
Jezioro tak nam spasowało, że jedna butelka rumu została wypita w wodzie;)
Dystans97.00 km Czas05:00 Vśrednia19.40 km/h
SprzętSrebrny Orzeł
Dzień 2 / Police (CZ) - Opatovice (CZ)
Rano przywitała nas dość kapryśna pogoda, więc my też leniwie zbieraliśmy się prawie 4h;)
Na starcie jeszcze trochę kropiło..
Jednak widoki rekompensowały wszystko..
Z minuty na minutę, niebo wyglądało coraz lepiej..
Na obiad żurek z kiełbasą;)
Krajobraz w tym dniu praktycznie niezmienny..
Naszym celem było przejechanie większego miasta Vyskov, jednak na mapie oprócz rzek nie znaleźliśmy żadnych zbiorników, gdzie możnaby się wykąpać. Postanowiliśmy więc odbić kilka km na północ w góry, gdzie miał być jakiś zalew Opatovice. Podjazd coś ala Beskidek, trzeba było prowadzić rowery. Wszędzie jakieś zakazy, jednak nic sobie z tego nie robiliśmy. Po drodze spotykaliśmy schodzących ze szlaków turystów, jednak na nasze hasła "swimming","water" tylko kiwali głowami. Coś tu ewidentnie nie grało;) Doszliśmy do samej góry a tam zamknięty szlaban. Poszedłem jako sonda na zakazie i znalazłem się na wielkie zaporze ze sporym spadem do wody. O kąpieli nie ma mowy. W oddali wylukałem jednak fajnie wyglądającą polankę i normalne zejście do wody. No dobra, ale jak tam dojść. Poszliśmy dalej jakimś szlakiem, najgorsze było to że zaczynała się kompletna szarówka a my byliśmy w totalnej dupie. Każdy poszedł w innym kierunku, szukając zejścia do wody.
Jak tam kurna dojść..Na około same kłujące chaszcze i spora różnica poziomów..
Byliśmy jednak tak zmęczeni i spragnieni kąpieli, że po trupach jakoś udało się dokulać do samego brzegu;)
Przy samym brzegu, Artur zauważył raki. Super, znaczy woda jak szkło!
Całe szczęście, że nie wskoczyliśmy na hurra.. Okazało się, że dno jak i cały brzeg to jedno wielkie wciągające bagno. Artur ledwo co stanął i pożegnał się ze swoimi laczkami:)) Szczęście w nieszczęściu, że na około porozrzucanych było mnóstwo wielkich kamieni. Zaczeliśmy je znosić, kłaść jeden na drugim i takim oto sposobem zbudowaliśmy sobie drogę do wody:) Kąpiel po takim dniu, bezcenna..
Namiot rozbiliśmy w lesie, kilkadziesiąt metrów od brzegu:)
Te bagno, raki, szeleszczące drzewa i ogólny zakaz stworzyły tak specyficzną atmosferę..że musieliśmy się nieźle zmiękczyć, aby w ogóle myśleć o śnie:)
Na starcie jeszcze trochę kropiło..
Jednak widoki rekompensowały wszystko..
Z minuty na minutę, niebo wyglądało coraz lepiej..
Na obiad żurek z kiełbasą;)
Krajobraz w tym dniu praktycznie niezmienny..
Naszym celem było przejechanie większego miasta Vyskov, jednak na mapie oprócz rzek nie znaleźliśmy żadnych zbiorników, gdzie możnaby się wykąpać. Postanowiliśmy więc odbić kilka km na północ w góry, gdzie miał być jakiś zalew Opatovice. Podjazd coś ala Beskidek, trzeba było prowadzić rowery. Wszędzie jakieś zakazy, jednak nic sobie z tego nie robiliśmy. Po drodze spotykaliśmy schodzących ze szlaków turystów, jednak na nasze hasła "swimming","water" tylko kiwali głowami. Coś tu ewidentnie nie grało;) Doszliśmy do samej góry a tam zamknięty szlaban. Poszedłem jako sonda na zakazie i znalazłem się na wielkie zaporze ze sporym spadem do wody. O kąpieli nie ma mowy. W oddali wylukałem jednak fajnie wyglądającą polankę i normalne zejście do wody. No dobra, ale jak tam dojść. Poszliśmy dalej jakimś szlakiem, najgorsze było to że zaczynała się kompletna szarówka a my byliśmy w totalnej dupie. Każdy poszedł w innym kierunku, szukając zejścia do wody.
Jak tam kurna dojść..Na około same kłujące chaszcze i spora różnica poziomów..
Byliśmy jednak tak zmęczeni i spragnieni kąpieli, że po trupach jakoś udało się dokulać do samego brzegu;)
Przy samym brzegu, Artur zauważył raki. Super, znaczy woda jak szkło!
Całe szczęście, że nie wskoczyliśmy na hurra.. Okazało się, że dno jak i cały brzeg to jedno wielkie wciągające bagno. Artur ledwo co stanął i pożegnał się ze swoimi laczkami:)) Szczęście w nieszczęściu, że na około porozrzucanych było mnóstwo wielkich kamieni. Zaczeliśmy je znosić, kłaść jeden na drugim i takim oto sposobem zbudowaliśmy sobie drogę do wody:) Kąpiel po takim dniu, bezcenna..
Namiot rozbiliśmy w lesie, kilkadziesiąt metrów od brzegu:)
Te bagno, raki, szeleszczące drzewa i ogólny zakaz stworzyły tak specyficzną atmosferę..że musieliśmy się nieźle zmiękczyć, aby w ogóle myśleć o śnie:)
Dystans93.00 km Czas05:00 Vśrednia18.60 km/h
SprzętSrebrny Orzeł
Dzień 1 / Cesky Tesin (CZ) - Police (CZ)
No to zaczynamy:)
Obiecywałem sobie, że na wyprawie codziennie wieczorem poświęcę jakiś kwadrans na notatki..jednak nic z tego:) Relacja więc mocno okrojona, bo kiepsko z pamięcią;)
Zbieramy się z Łukaszem i Arturem w sobotę na Leopoldzie przed 6 nad ranem. Tam czeka już bus, który zabiera nas do Cieszyna. Przez całą drogę autem, ciemnica i deszcz..wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że to będą praktycznie ostatnie krople na wyprawie;)
W Cieszynie jesteśmy ok 8, szybkie przepakowanie i ruszamy:)
Warto zwrócić uwagę na husarię Artura (w środku). Walnął całą trasę na ciężkim fullu:)
Pech chciał, że nasza czeska mapa na dobre zaczynała się dopiero ok 25km trasy a więc od Frydka-Mistka i już na starcie zrobiliśmy niepotrzebnie zapoznawczo kółko 12 km w okolicach Cieszyna:)
Jakoś jednak się udało i wyjechaliśmy w stronę czeskich Moraw;)
Pierwsze większe miasto Frydek-Mistek nas rozczarowało. Kompletnie zero otwartych sklepów, jak i ludzi..Całą trasę chcieliśmy oprzeć na bezgotówkowych zakupach i już tutaj się męczyliśmy szukając marketu..o upragnionym kebabie można było tylko pomarzyć;)
Pojechaliśmy za miasto i obiad zjedliśmy na palniku nad zbiornikiem Olešná.
Robiło się coraz cieplej, górki powoli dawały znać o sobie a gdzie tam do prawdziwych wzniesień:) Widoki jednak były kapitalne..
Chcieliśmy przycumować najlepiej nad jakąś wodą i prawie nam się udało.
Ok 85km wyjechaliśmy przy super czystym zbiorniku
Niestety w okolicy zero sklepów a my praktycznie spłukani bez żadnych napojów.
No cóż, szybka mini kąpiel i jedziemy dalej.
Zatrzymaliśmy się w miejscowości Branky, kupiliśmy co potrzebne i jazda z szukaniem noclegu. Kilka km za następną wioską same polanki, musieliśmy wytargać trochę rowery pod górę żeby schować się za drzewami..jednak miejscówka idealna, z każdej strony las:)
Ze względu na zawartość zakupów, nie myśleliśmy o noclegu u gospodarza;)
Ognisko, kiełbaski i dość gruba impreza chyba do 1 czy 2 w nocy;)
Wtedy już było jasne, że to nie będzie czysto rowerowy wyjazd;)
Obiecywałem sobie, że na wyprawie codziennie wieczorem poświęcę jakiś kwadrans na notatki..jednak nic z tego:) Relacja więc mocno okrojona, bo kiepsko z pamięcią;)
Zbieramy się z Łukaszem i Arturem w sobotę na Leopoldzie przed 6 nad ranem. Tam czeka już bus, który zabiera nas do Cieszyna. Przez całą drogę autem, ciemnica i deszcz..wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że to będą praktycznie ostatnie krople na wyprawie;)
W Cieszynie jesteśmy ok 8, szybkie przepakowanie i ruszamy:)
Warto zwrócić uwagę na husarię Artura (w środku). Walnął całą trasę na ciężkim fullu:)
Pech chciał, że nasza czeska mapa na dobre zaczynała się dopiero ok 25km trasy a więc od Frydka-Mistka i już na starcie zrobiliśmy niepotrzebnie zapoznawczo kółko 12 km w okolicach Cieszyna:)
Jakoś jednak się udało i wyjechaliśmy w stronę czeskich Moraw;)
Pierwsze większe miasto Frydek-Mistek nas rozczarowało. Kompletnie zero otwartych sklepów, jak i ludzi..Całą trasę chcieliśmy oprzeć na bezgotówkowych zakupach i już tutaj się męczyliśmy szukając marketu..o upragnionym kebabie można było tylko pomarzyć;)
Pojechaliśmy za miasto i obiad zjedliśmy na palniku nad zbiornikiem Olešná.
Robiło się coraz cieplej, górki powoli dawały znać o sobie a gdzie tam do prawdziwych wzniesień:) Widoki jednak były kapitalne..
Chcieliśmy przycumować najlepiej nad jakąś wodą i prawie nam się udało.
Ok 85km wyjechaliśmy przy super czystym zbiorniku
Niestety w okolicy zero sklepów a my praktycznie spłukani bez żadnych napojów.
No cóż, szybka mini kąpiel i jedziemy dalej.
Zatrzymaliśmy się w miejscowości Branky, kupiliśmy co potrzebne i jazda z szukaniem noclegu. Kilka km za następną wioską same polanki, musieliśmy wytargać trochę rowery pod górę żeby schować się za drzewami..jednak miejscówka idealna, z każdej strony las:)
Ze względu na zawartość zakupów, nie myśleliśmy o noclegu u gospodarza;)
Ognisko, kiełbaski i dość gruba impreza chyba do 1 czy 2 w nocy;)
Wtedy już było jasne, że to nie będzie czysto rowerowy wyjazd;)