Dystans514.90 km Czas20:22 Vśrednia25.28 km/h
SprzętRose
Pierścień Tysiąca Jezior 2016 i koszmar kolana..
Pierścień Tysiąca Jezior 615km za mną. Rok temu z tarcza, w tym niestety na
tarczy.
A jechało się naprawdę wybornie..szedłem na idealną połowę stawki i poprawę czasu o jakieś 4h w porównaniu do zeszłego roku. Do ok 400km jazda cały czas z Olkiem i poznanym Mariuszem z ogromną mocą w nogach. Trasa w sobotę tradycyjnie w piekielnym słońcu. Deszcz spotyka nas 30min przed wielkim punktem w Augustowie po północy. Po drodze tylko zwykłe mniejsze kryzysy, m.in. znowu w Gołdapi na 213km. Znowu musiałem się ratować kiełbachą z Lewiatana. Później solidna jazda nocą która na wschodzie trwa 4godziny, rano na 400km postanawiam się odłączyć bo musiałem dokręcać do tempa chłopaków blisko 30km/h. Na 400km mieliśmy średnią z jazdy prawie 28km/h więc dla mnie mega solidnie. Odłączam się, po czym po 15min jazdy solo strzela mi lewe kolano. Strzela nieprawdopodobnie, coś jak cios wielką igłą w sam środek kolana. Staje, jęcze lub płaczę bo już wiedziałem, że nie dojadę do mety. Smaruje ketoprofenem i robię pauzę, za 10km punkt kontrolny więc jadę nie pamiętam już jak na pół gwizdka. Do tego oczywiście non stop full deszcz. Na punkcie noga do dupy, łykam 1 tabletkę ketonalu. Chłopaki są na punkcie, Mariusz odłącza się od Olka i mówi, że jedzie ze mną do końca moim tempem. Przyłącza się do nas także nowo poznany Boguś. Ruszamy z punktu w trójkę w totalnej ulewie, która nie opuści nas do końca dnia. O dziwo, nogi w tym roku miałem jak nowe..albo deszcz im pomógł, bo czułem się świeży. Niestety sobotni skwar i wielogodzinna jazda w deszczu nie były łaskawe dla kolana. Po kilku godzinach jazdy z chłopakami nie daję rady z bólu, jadę za nimi z płaczącym sercem i walką z samym sobą i swoją głupotą że w ogóle dalej jadę. Zatrzymujemy się na moje krzyki, łykam kolejne 2 tabletki niby najsilniejszego ketonalu. Dupa, na nic się to zdało. Jadę z pianą na ustach, bólem jednym z najsilniejszych jakie w życiu poczułem kolejne kilkadziesiąt km, jest mi głupio bo nie mam szans dać zmiany chłopakom a nawet ich poważnie zwalnaim. Z drugiej strony robię takie miny z bólu, że lepiej abym bym z tyłu. Dojeżdżamy nie wiem nawet jak do PK w Mrągowie na 517km, ból po tabletkach jest jeszcze większy, tylko doprawiam kolano. Obliczamy, że przed nami jeszcze 5h jazdy w deszczu, mówię chłopakom żeby jechali beze mnie a sam podejmuję decyzję rezygnacji i dzwonię do Roberta. Chowam się gdzieś na schodach i zatapiam w żalu, przecież 86% najgorszej trasy za mną..zero poważnych kryzysów, solidny czas na połowę stawki a ja kończę? To jednak była rozsądna decyzja, debilizmem było że jechałem ponad 100km z rozwalonym kolanem. Sam maraton w tym roku w opinii wielu był jeszcze trudniejszy niż rok temu. Nie ukończyło blisko 20 zawodników na 130 startujących. Podobną gorycz musiał przełknąć m.in. Wilk czy faworyt wielu Hipek. Nawet nie wiem co zawiodło, ustawienie było ok..może odkryte kolano, może zbyt mocna jak na mnie jazda w grupie. Wiem tylko, że trzeba wrócić silniejszym.
W koszulkach od sponsora..
GPS start..
Topienie smutków w jeziorze po wyścigu wraz z niesamowicie mocnym w tym sezonie Wąskim.
A jechało się naprawdę wybornie..szedłem na idealną połowę stawki i poprawę czasu o jakieś 4h w porównaniu do zeszłego roku. Do ok 400km jazda cały czas z Olkiem i poznanym Mariuszem z ogromną mocą w nogach. Trasa w sobotę tradycyjnie w piekielnym słońcu. Deszcz spotyka nas 30min przed wielkim punktem w Augustowie po północy. Po drodze tylko zwykłe mniejsze kryzysy, m.in. znowu w Gołdapi na 213km. Znowu musiałem się ratować kiełbachą z Lewiatana. Później solidna jazda nocą która na wschodzie trwa 4godziny, rano na 400km postanawiam się odłączyć bo musiałem dokręcać do tempa chłopaków blisko 30km/h. Na 400km mieliśmy średnią z jazdy prawie 28km/h więc dla mnie mega solidnie. Odłączam się, po czym po 15min jazdy solo strzela mi lewe kolano. Strzela nieprawdopodobnie, coś jak cios wielką igłą w sam środek kolana. Staje, jęcze lub płaczę bo już wiedziałem, że nie dojadę do mety. Smaruje ketoprofenem i robię pauzę, za 10km punkt kontrolny więc jadę nie pamiętam już jak na pół gwizdka. Do tego oczywiście non stop full deszcz. Na punkcie noga do dupy, łykam 1 tabletkę ketonalu. Chłopaki są na punkcie, Mariusz odłącza się od Olka i mówi, że jedzie ze mną do końca moim tempem. Przyłącza się do nas także nowo poznany Boguś. Ruszamy z punktu w trójkę w totalnej ulewie, która nie opuści nas do końca dnia. O dziwo, nogi w tym roku miałem jak nowe..albo deszcz im pomógł, bo czułem się świeży. Niestety sobotni skwar i wielogodzinna jazda w deszczu nie były łaskawe dla kolana. Po kilku godzinach jazdy z chłopakami nie daję rady z bólu, jadę za nimi z płaczącym sercem i walką z samym sobą i swoją głupotą że w ogóle dalej jadę. Zatrzymujemy się na moje krzyki, łykam kolejne 2 tabletki niby najsilniejszego ketonalu. Dupa, na nic się to zdało. Jadę z pianą na ustach, bólem jednym z najsilniejszych jakie w życiu poczułem kolejne kilkadziesiąt km, jest mi głupio bo nie mam szans dać zmiany chłopakom a nawet ich poważnie zwalnaim. Z drugiej strony robię takie miny z bólu, że lepiej abym bym z tyłu. Dojeżdżamy nie wiem nawet jak do PK w Mrągowie na 517km, ból po tabletkach jest jeszcze większy, tylko doprawiam kolano. Obliczamy, że przed nami jeszcze 5h jazdy w deszczu, mówię chłopakom żeby jechali beze mnie a sam podejmuję decyzję rezygnacji i dzwonię do Roberta. Chowam się gdzieś na schodach i zatapiam w żalu, przecież 86% najgorszej trasy za mną..zero poważnych kryzysów, solidny czas na połowę stawki a ja kończę? To jednak była rozsądna decyzja, debilizmem było że jechałem ponad 100km z rozwalonym kolanem. Sam maraton w tym roku w opinii wielu był jeszcze trudniejszy niż rok temu. Nie ukończyło blisko 20 zawodników na 130 startujących. Podobną gorycz musiał przełknąć m.in. Wilk czy faworyt wielu Hipek. Nawet nie wiem co zawiodło, ustawienie było ok..może odkryte kolano, może zbyt mocna jak na mnie jazda w grupie. Wiem tylko, że trzeba wrócić silniejszym.
W koszulkach od sponsora..
GPS start..
Topienie smutków w jeziorze po wyścigu wraz z niesamowicie mocnym w tym sezonie Wąskim.
Komentarze
Cieszę się, że się poznaliśmy w tym Mrągowie, szkoda, jak wspominałeś, że w takich okolicznościach.
Już Tobie powiedziałem co myślę o takich wyzwaniach bez wykręcenia odpowiedniej ilości kilometrów.